Quintodécimo Kaléndas Júlii Luna quarta Anno 2018 Domini
Dominica IV Post Pentecosten ~ Semiduplex Dominica minor
Ryt półzdwojony niedzieli mniejszej. Szaty zielone.
4 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego
Rybak łowiący ludzi
W drugą i trzecią niedzielę poznaliśmy miłość i troskliwość Boga względem ludzi: miłość, która zaprasza (uczta), i miłość, która poszukuje (zaginiona owca). Dziś widzimy, jak najmiłościwszy Zbawiciel przygotowuje zbawczą instytucję, tj. Kościół, oraz jak powołuje doń pracowników. Jezus więc występuje przed nami barnie i wyraziście: jako Dobry Pasterz (3 niedziela) i jako łowca dusz (4 niedziela). Jest to okres sąsiadujący z uroczystością św. Piotra i Pawła. Niedziela dzisiejsza łączy się wewnętrznie z tą uroczystością (za dawnych czasów liczono niedziele od tego święta począwszy); św. Piotr otrzymuje zaszczytne zadanie rybaka łowiącego ludzi. Łódź Piotrowa, z której Pan wygłosił swą wstępną naukę, jest obrazem Kościoła katolickiego (w tym czasie w wielu krajach odbywają się święcenia kapłańskie).
Rozważania niedzielne.
Symbol ryby i rybaka. Poprzedniej niedzieli ukazał nam Kościół Dobrego Pasterza, Biorącego owieczkę na swoje ramiona. Pasterz i owieczka – to najczęściej spotykany obraz w pierwotnym Kościele. Dziś przedstawia nam Kościół inny ulubiony obraz: rybaka i ryby. To również ulubiony i pełen znaczenia symbol. Przyjrzyjmy mu się bliżej.
Symbol ryby i rybaka. Poprzedniej niedzieli ukazał nam Kościół Dobrego Pasterza, Biorącego owieczkę na swoje ramiona. Pasterz i owieczka – to najczęściej spotykany obraz w pierwotnym Kościele. Dziś przedstawia nam Kościół inny ulubiony obraz: rybaka i ryby. To również ulubiony i pełen znaczenia symbol. Przyjrzyjmy mu się bliżej.
(a) Rybak łowiący ludzi. Przypatrzmy się temu obrazowi. Jest bardzo starożytny, gdyż pochodzi z katakumb, z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Ilustruje on słowa Zbawiciela: „Odtąd już ludzi łowić będziesz”. Ale rybakiem tym łowiącym ludzi jest sam Chrystus. Ryba, którą właśnie na wędkę złowił, to chrześcijanin. Czy wiesz, kiedy On cię wyłowił? W czasie chrztu świętego. Gdy cię wydobył z wody chrztu św., stałeś się zdobyczą Chrystusową. Obok Chrystusa widać naczynie i sieć. W naczyniu są już ryby. To oznacza Kościół, który sam Zbawiciel porównał z siecią rybacką. Przypatrz się, z jaką miłością i pieczołowitością, z jaką troskliwością wykonuje Pan swój zawód rybacki! Obraz ten przedstawia więc chrzest święty. Każda niedziela jest miniaturą święta Zmartwychwstania, a jednocześnie odnowieniem chrztu św. Wraz z ewangelią Kościół pragnie nam powiedzieć: Jesteś zdobyczą Chrystusową, zostałeś złowiony na chrzcie św., pozwól ponownie i jeszcze zupełniej złowić się przez dobrego rybaka – Chrystusa w Eucharystii.
Na ziemię również posłał Pan widzialnych rybaków – kapłanów Kościoła świętego – łowiących ludzi. Są oni Jego pomocnikami. W Jego imieniu, z Jego łaski i na Jego rozkaz zarzucają sieci i łowią ludzi. W kapłanach powinniśmy widzieć samego boskiego Rybaka. Podobnie bowiem jak Piotr bez Chrystusa daremnie przez całą noc łowił, tak próżna byłaby cała praca kapłańska i duszpasterska, gdyby z Chrystusa nie spływała łaska i od Niego nie pochodzi rozkaz. Z drugiej strony jakże radosna i obfitują w łaski jest praca duszpasterska Kościoła i kapłanów: nie jest to ludzki dar przyciągania, ale czysta łaska z góry płynąca. Ten, kogo Ojciec przeznaczył, dostaje się do sieci jako ryba Chrystusowa, my zaś tylko ryby te przyjmujemy, hodujemy i strzeżemy.
Na ziemię również posłał Pan widzialnych rybaków – kapłanów Kościoła świętego – łowiących ludzi. Są oni Jego pomocnikami. W Jego imieniu, z Jego łaski i na Jego rozkaz zarzucają sieci i łowią ludzi. W kapłanach powinniśmy widzieć samego boskiego Rybaka. Podobnie bowiem jak Piotr bez Chrystusa daremnie przez całą noc łowił, tak próżna byłaby cała praca kapłańska i duszpasterska, gdyby z Chrystusa nie spływała łaska i od Niego nie pochodzi rozkaz. Z drugiej strony jakże radosna i obfitują w łaski jest praca duszpasterska Kościoła i kapłanów: nie jest to ludzki dar przyciągania, ale czysta łaska z góry płynąca. Ten, kogo Ojciec przeznaczył, dostaje się do sieci jako ryba Chrystusowa, my zaś tylko ryby te przyjmujemy, hodujemy i strzeżemy.
(b) Ryby. A teraz drugi obraz. Są nim ryby płynące ku sieci rozpiętej na podtrzymującej ją ramie. Znaczenie obrazu jest jasne. Ryby oznaczają ludzi, woda zaś – to świat. Sieć jest Kościołem, a rama w kształcie litery T – to krzyż Chrystusowy. Sieć rozpięta jest na drzewie, gdyż Kościół całą swoją skuteczną działalność wywodzi z drzewa krzyża Chrystusowego. Z krzyża czerpie zbawienie, całą swą łaskę i siłę. Z krzyża spływa do duszy naszej życie Boże przez chrzest i Eucharystię. Z równą skwapliwością jak owe ryby, powinniśmy podążać w niedzielę na Mszę św., do sieci na krzyżu rozpiętej. Napis łaciński związany z tym obrazem opiewa: „My Chrystusowymi rybakami jesteśmy!” Piękne te słowa napisał jeden ze starożytnych pisarzy chrześcijańskich, Tertulian; odpowiadają one w zupełności dzisiejszej ewangelii.
(c) Wielka Ryba. Jeśli chrześcijanie są rybakami, tedy Chrystus jest wielką rybą. Starożytny Kościół ze szczególnym upodobaniem w tajemnej swej mowie Chrystusa nazywał rybą. Greckie słowo oznaczające rybę brzmi IXθYC w naszym alfabecie ICHTHYS. Każda z tych pięciu liter rozpoczyna kolejno pięć wyrazów składających się na pełny tytuł boskiego Zbawiciela: I(esus), CH(ristos), TH(eou), Y(os), S(oter), co znaczy: Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel. Pierwsi chrześcijanie ukrywali przed poganami swoją wiarę i dlatego przedstawiali rybę, a nikt oprócz nich nie wiedział, co ona oznacza. Mówili o rybie, mając na myśli Pana. Chętnie jednak wyobrażano rybę z koszem chleba. Koszyk z pięcioma chlebami i rybą od razu przypomina nam cudowne rozmnożenie chleba, które jest figurą Sakramentu Ołtarza. Woda, w której pływa ryba, oznacza wodę chrzcielną. Są tu znowu przedstawione dwa główne sakramenty: chrzest i Eucharystia. Cenili je bardzo pierwsi chrześcijanie, a również dla nas powinny one być bezcennym skarbem: przez chrzest bowiem otrzymujemy życie Boże, które Eucharystia zasila w nas i rozwija.
(d) Łódź. Przyjrzyjmy się z kolei następnemu obrazowi. Łódź, kościoła świętego: z niej to wygłosił Pan kazanie swoje, w niej złożono obfity połów. Fakt ten jest pełen znaczenia. I dzisiaj jeszcze w Kościele naucza Chrystus, i dzisiaj w Kościele gromadzą się ludzie z morza świata stając się rybami Chrystusowymi. A ponieważ dom Boży, kościół parafialny, jest obrazem Kościoła świętego, stąd mówimy także o nawie w kościoła, czyli miejscu w kościele, gdzie gromadzą się wierni. Tu znowu mamy obrazek niedzielny: chrześcijanie zebrani w niedzielę na Mszy św. – to ryby Chrystusowe ukryte w Piotrowej łodzi. Przyjrzyjmy się temu bliżej. Łódź jest Kościołem; na jej żaglach wypisano słowo „Ecclesia”. Św. Piotr siedzący u steru – to papież, który Kościołem kieruje i prowadzi go; na przedzie stoi św. Paweł jako obraz nauczycielskiego urzędu Kościoła. Statek ma kształt ryby, na której widzimy greckie słowo Ichthys, tzn. ryba. Rozumiemy od razu, że ryba ta oznacza Chrystusa. Ale jak może ów statek zbudowany na kształt ryby oznaczać równocześnie i Chrystusa i Kościół? Otóż tak jest naprawdę. Kościół bowiem jest mistycznym Ciałem Chrystusa. Św. Paweł wyraża z zamiłowaniem tę myśl w taki sposób: Chrystus jest głową, myśmy członkami, Kościół zaś ciałem Chrystusowym. Jest to myśl szczególnie głęboka i piękna: jesteśmy wszyscy członkami Chrystusa, a życie Boże z Niego na nas spływa; jakże więc wielkimi jesteśmy ludźmi! Jak bardzo powinniśmy kochać i czcić Kościół, mistyczne ciało Chrystusa!
(e) Kotwica. Dawni chrześcijanie byli niewyczerpani w swoich symbolicznych obrazach. Nadawali oni symboliczne znaczenie również i przedmiotom znajdującym się na statku, przede wszystkim zaś kotwicy. Kotwica na statku jest ważnym i potrzebnym rekwizytem, bo ma w miejscu utrzymać statek, zwłaszcza wtedy, gdy miotają nim burze. Dlatego mówi się chętnie o nadziei jako o kotwicy. Ponieważ jednak kotwica ma pewne podobieństwo do krzyża, krzyż zaś jest największym gwarantem nadziei naszej, dlatego pierwsi chrześcijanie chętnie uważali kotwicę za symbol krzyża, odkupienia i zbawienia. W katakumbach i na grobach nieraz spotykamy wyobrażenie kotwicy. I my, chrześcijanie, uczyńmy sobie kotwicę z krzyża Chrystusowego. Chrystus ukrzyżowany powinien być dla nas wszystkim; w krzyżu spoczywa nasze zbawienie.
Tekst jest fragmentem pracy Piusa Parcha, zatytułowanej „Rok Liturgiczny” (Poznań 1956, tom 3, str. 44-45, 48-50).
Msza (Dominus illuminatio). Była już mowa we wstępie, że msze niedzielne po Zielonych Świątkach nie są tak jednolicie zbudowane, jak np. msze po Wielkanocy. Zawierają one raczej myśli ogólne, które mówią o łasce; przesuwają się przed nami w barwnej różnorodności; nieraz w poczuciu wdzięczności każą nam spoglądać wstecz, ku minionej uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego; umacniają nas do walki życiowej i do spełnienie zadań bieżących oraz przygotowują do pełnego chwały powrotu Pana. Najlepiej więc będzie każdą część tekstu mszalnego wytłumaczyć według kolejnego następstwa i zestawić ze sobą.
Wierni wkraczają do domu Bożego: introit wyraża, w jakim zbliżają się nastroju. W niektóre uroczystości oddaje on nastój całego dnia,w niedziele zaś przeważnie usposobienie towarzyszące wnijściu do kościoła. Chrześcijanin przybywa ze świata codziennego trudu, introit więc zazwyczaj rozbrzmiewa w te niedziele błaganiem o pomoc, a jednocześnie głęboką ufnością. Są dwie możliwości, by wczuć się w nastój, który ma towarzyszyć pochodowi do kościoła: pierwsze – to odmówić cały psalm. Już w sobotę powinno się rozmyślać o psalmie, wniknąć w niego swą modlitwą. Idąc w skupieniu do kościoła można by modlitewnie psalm ten rozważać. Ale oto druga możliwość: różne uczucia, występujące w psalmie, rozpatrywać w świetle jego antyfony. Można by go mianowicie odmawiać tak, jak to czyniono pierwotnie: antyfonę i zwrotkę psalmu, znowu antyfonę i następnie zwrotkę itd. Antyfona jest jakby łożyskiem rzeki, którym fale psalmu zmuszone są płynąć. A teraz introit dzisiejszy: psalm 26 jest śpiewem głębokiej prawdziwie Dawidowej ufności w Bogu. Antyfona znowu wypowiada dwie rzeczy: przewidywanie prześladowań i cierpień oraz oparcie się na Chrystusie, który jest światłością, zbawieniem, obrońcą i zwycięzcą. Introit przedstawia więc prawdziwe losy chrześcijaństwa. Kościół z zewnątrz cierpi ucisk, wewnątrz jest obarczony krzyżem Chrystusowym, ale przez Chrystusa staje się mocny i niepokonalny. Chrystus mszy niedzielnej jest jakby jasnym płomieniem rozświecającym ciemności tygodnia. Dziś prosimy Boga również o pokój zewnętrzny: „aby Kościół Twój w niezmąconym pokoju z radością Ci służył” (kolekta). Przychodzimy bowiem z wrogiego Bogu świata i otrzymujemy pouczenie (epistoła), że utrapienia ziemskie są dla dzieci Bożych potrzebne: są one jakby bólem rodzenia się do szczęśliwości wiecznej. Oto naprawdę złote słowa: „Utrapień czasu niniejszego ani porównać nie można z przyszłą chwałą, która się w nas objawi”. Epistoła stanowi wzniosłe i głębokie rozmyślanie o całej naturze; wypowiada jej krzyk tęsknoty za tym, co nie przemija, za pełnią odkupienia i uczy nas oczekiwać z tęsknotą powtórnego przyjścia Pana. Graduał w dalszym ciągu snuje myśl o cierpieniu, o którym wspominały już poprzednie teksty. Błagamy Boga o zmiłowanie i o pomoc; gdyby On tej pomocy nam nie okazał, poganie sądziliby, że jest bezsilny. Również w Alleluja prosimy siedzącego na tronie Chrystusa-Króla o pomoc w ucisku. We wszystkich prawie częściach mszy możemy znaleźć myśl o cierpieniu: Kościół i dusza cierpią udręki od zewnątrz i wewnątrz. Jedynie ewangelia zdaje się od tej myśli oddalać, ale i tu możemy stwierdzić pewną łączność. Ewangelia zawiera zarówno naukę jak i obraz tajemnicy Mszy św. Słyszymy w niej, że Kościół św. ma pieczę nad duszami, że jest łodzią Piotrową i zarazem siecią do połowu „rybek Chrystusowych”. Słyszymy dalej,że Chrystus jest wielkim łowcą dusz ludzkich. Apostołowie zaś, biskupi i kapłani Kościoła są Jego pomocnikami. Wielkim ich zadaniem jest połów tych ryb. W ten sposób ewangelia jest istotnie nauką o duszpasterstwie. Ale w dzisiejszej Mszy św. ma się urzeczywistnić również i to, że my jesteśmy rzeszą, którą Pan naucza z łodzi Piotrowej (kazanie – słowo Boże), że my jesteśmy rybkami, które zostały „wyłowione” z morza tego świata, skoro nastał „dzień”, a Chrystus jest „światłością” naszą (introit, ofiarowanie). Dokonało się to najpierw przez chrzest św., ale i teraz powtarza się w św. Eucharystii. I my winniśmy z Piotrem zawołać w pokorze: „Wynijdź ode mnie, Panie,bom jest człowiek grzeszny”, oraz iść posłusznie za głosem Chrystusowym: „Opuściwszy wszystko, poszli za Nim”. Antyfona na ofiarowanie znowu powraca do myśli o cierpieniu i odpowiada introitowi. W introicie Chrystus był światłością i zwycięzcą, w ofertorium przynosimy do ołtarza wraz z darami prośbę o oświecenie duszy naszej oraz o zwycięstwo nad nieprzyjacielem. Światłem i oświeceniem był w rozumieniu dawnego Kościoła chrzest św. i połączona z nim łaska, która spływała na Wielkanoc i w każdą niedzielę była odnawiana. Każda niedziela jest pamiątką zmartwychwstania i chrztu. W antyfonie ofiarowania prosimy o zachowanie łaski chrztu św. Mówiliśmy nieraz o nieprzyjaciołach; jednego z nich szczególnie lekceważyć nam nie wolno: jest nim nasza niesforną wola, która chce uciec przed siecią i łodzią Piotrową. Może ją okiełznać Ten tylko, który uciszył burzę na morzu – Chrystus w świętej Ofierze; o to właśnie prosimy w modlitwie zwanej sekreta. Podobnie i antyfona na Komunię św. trwa w nastroju podyktowanym przez introit, chociaż psalm rozbrzmiewa większą pewnością zwycięstwa. Psalm 17 jest pieśnią dziękczynienia za odniesione zwycięstwa, wyśpiewaną przez Dawida pod koniec życia. Opisuje ona burze i walki jego niespokojnego żywota, z których uratował go Bóg. I dla nas Chrystus w Eucharystii jest „twierdzą, ucieczką i wybawieniem”. A w modlitwie po Komunii św. prosimy: Ten święty pokarm ofiarny niech nas oczyści i mocą swą obroni. Krótko można powiedzieć, że przez całą Mszę św. snuje się jedna myśl przewodnia: w Chrystusie znajduje chrześcijanin potrzebną moc do walki i cierpienia, jeżeli tylko schronił się do łodzi Kościoła świętego.
Tekst jest fragmentem pracy Piusa Parcha, zatytułowanej „Rok Liturgiczny” (Poznań 1956, tom 3, str. 45-47).
Introitus Ps 26:1; 26:2 Dóminus illuminátio mea et salus mea, quem timebo? Dóminus defensor vitæ meæ, a quo trepidábo? qui tríbulant me inimíci mei, ipsi infirmáti sunt, et cecidérunt. Ps 26:3 Si consístant advérsum me castra: non timébit cor meum. V. Glória Patri, et Fílio, et Spirítui Sancto. R. Sicut erat in princípio, et nunc, et semper, et in saecula saeculórum. Amen Dóminus illuminátio mea et salus mea, quem timebo? Dóminus defensor vitæ meæ, a quo trepidábo? qui tríbulant me inimíci mei, ipsi infirmáti sunt, et cecidérunt. |
1
IntroitPs 26:1; 26:2 Pan światłością i zbawieniem moim, kogóż mam się lękać? Obrońcą życia mojego Pan, przed kim będę drżał? Wrogowie moi i nieprzyjaciele chwieją się i padają. Ps 26:3 Chociażby stanął naprzeciw mnie obóz, serce me bać się nie będzie. V. Chwała Ojcu, i Synowi i Duchowi Świętemu. R. Jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen. Pan światłością i zbawieniem moim, kogóż mam się lękać? Obrońcą życia mojego Pan, przed kim będę drżał? Wrogowie moi i nieprzyjaciele chwieją się i padają. |
Gloria | Gloria |
Oratio Orémus. Da nobis, quǽsumus, Dómine: ut et mundi cursus pacífice nobis tuo órdine dirigátur; et Ecclésia tua tranquílla devotióne lætétur. Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. R. Amen. Orémus. ad poscenda suffragia Sanctorum A cunctis nos, quæsumus, Dómine, mentis et córporis defénde perículis: et, intercedénte beáta et gloriósa semper Vírgine Dei Genetríce María, cum beáto Joseph, beátis Apóstolis tuis Petro et Paulo, atque beáto N. et ómnibus Sanctis, salútem nobis tríbue benígnus et pacem; ut, destrúctis adversitátibus et erróribus univérsis, Ecclesia tua secúra tibi sérviat libertáte. de S. Maria Concéde nos fámulos tuos, quæsumus, Dómine Deus, perpétua mentis et corporis sanitáte gaudére: et, gloriósa beátæ Maríæ semper Vírginis intercessióne, a præsénti liberári tristítia, et ætérna pérfrui lætítia. Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. R. Amen. |
3
KolektaMódlmy się. Spraw, prosimy Cię Panie, niech pod Twoimi rządami dzieje świata toczą się w pokoju, a Twój Kościół niech Ci służy w niezamąconej radości. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków. R. Amen. |
Lectio Léctio Epístolæ beáti Pauli Apóstoli ad Romános. Rom 8:18-23. Fratres: Exístimo, quod non sunt condígnæ passiónes hujus témporis ad futúram glóriam, quæ revelábitur in nobis. Nam exspectátio creatúræ revelatiónem filiórum Dei exspéctat. Vanitáti enim creatúra subjécta est, non volens, sed propter eum, qui subjécit eam in spe: quia et ipsa creatúra liberábitur a servitúte corruptiónis, in libertátem glóriæ filiórum Dei. Scimus enim, quod omnis creatúra ingemíscit et párturit usque adhuc. Non solum autem illa, sed et nos ipsi primítias spíritus habéntes: et ipsi intra nos gémimus, adoptiónem filiórum Dei exspectántes, redemptiónem córporis nostri: in Christo Jesu, Dómino nostro. R. Deo gratias. |
4
LekcjaCzytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian. Rz 8:18-23 Od chwili dokonania odkupienia ludzkość i cały świat materialny oczekuje powszechnego zmartwychwstania. Wtedy dopiero objawi się w pełni moc Odkupienia. Bracia: Sądzę, że utrapień czasu niniejszego ani porównać nie można z przyszłą chwałą, która się w nas objawi. Stworzenie bowiem z upragnieniem wyczekuje objawienia synów Bożych. Stworzenie bowiem poddane było znikomości nie ze swej woli, lecz dla tego, który je znikomości poddał w nadziei, że i samo stworzenie będzie wyzwolenie z niewoli skażenia na wolność chwały synów Bożych. Bo wiemy, że całe stworzenie wzdycha i aż dotychczas rodzi wśród boleści. A nie tylko ono, ale i my sami, którzy mamy pierwiastki ducha, i my także we wnętrzu naszym wzdychamy, wyczekując przybrania za synów Bożych, odkupienia ciała naszego: w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. R. Bogu dzięki. |
Graduale Ps 78:9; 78:10 Propítius esto, Dómine, peccátis nostris: ne quando dicant gentes: Ubi est Deus eórum? V. Adjuva nos, Deus, salutáris noster: et propter honórem nóminis tui, Dómine, líbera nos. Allelúja, allelúja Ps 9:5; 9:10 Deus, qui sedes su per thronum, et júdicas æquitátem: esto refúgium páuperum in tribulatióne. Allelúja |
5
GraduałPs 78:9; 78:10 O Panie, przebacz nam grzechy, aby nie drwili z nas poganie: «Gdzie jest ich Bóg?» V. Wspomóż nas, Boże, nasz Zbawicielu i dla chwały imienia Twego wybaw nas, Panie. Alleluja, alleluja. Ps 9:5; 9:10 Boże, który siedzisz na tronie i sądzisz sprawiedliwie, bądź ucieczką strapionych w czasach niedoli. Alleluja. |
Evangelium Sequéntia ✠ sancti Evangélii secúndum Lucam. R. Gloria tibi, Domine! Luc 5:1-11 In illo témpore: Cum turbæ irrúerent in Jesum, ut audírent verbum Dei, et ipse stabat secus stagnum Genésareth. Et vidit duas naves stantes secus stagnum: piscatóres autem descénderant et lavábant rétia. Ascéndens autem in unam navim, quæ erat Simónis, rogávit eum a terra redúcere pusíllum. Et sedens docébat de navícula turbas. Ut cessávit autem loqui, dixit ad Simónem: Duc in altum, et laxáte rétia vestra in captúram. Et respóndens Simon, dixit illi: Præcéptor, per totam noctem laborántes, nihil cépimus: in verbo autem tuo laxábo rete. Et cum hoc fecíssent, conclusérunt píscium multitúdinem copiósam: rumpebátur autem rete eórum. Et annuérunt sóciis, qui erant in ália navi, ut venírent et adjuvárent eos. Et venérunt, et implevérunt ambas navículas, ita ut pæne mergeréntur. Quod cum vidéret Simon Petrus, prócidit ad génua Jesu, dicens: Exi a me, quia homo peccátor sum, Dómine. Stupor enim circumdéderat eum et omnes, qui cum illo erant, in captúra píscium, quam céperant: simíliter autem Jacóbum et Joánnem, fílios Zebedaei, qui erant sócii Simónis. Et ait ad Simónem Jesus: Noli timére: ex hoc jam hómines eris cápiens. Et subdúctis ad terram návibus, relictis ómnibus, secuti sunt eum. R. Laus tibi, Christe! S. Per Evangelica dicta, deleantur nostra delicta. |
6
EwangeliaCiąg dalszy ✠ Ewangelii świętej według Łukasza. R. Chwała Tobie Panie. Łk 5:1-11 Od zesłania Ducha Świętego spełnia się zapowiedź Chrystusa o łowieniu ludzi. Następcy Piotra i Apostołów, choć sami grzeszni i nieudolni, w imię Boże zarzucają sieci i zdobywają dla Kościoła nowych wyznawców. Onego czasu: Gdy cisnęły się rzesze do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, On stał nad jeziorem Genezaret. I ujrzał dwie łodzie stojące przy jeziorze, rybacy wyszli bowiem i płukali sieci. A wszedłszy do jednej łodzi, która była Szymona, prosił go, aby odjechał nieco od lądu. I siedząc, nauczał rzesze z łodzi. A gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: «Wyjedź na głębię i zapuśćcie sieci wasze na połów». A odpowiadając Szymon rzekł Mu: «Nauczycielu, całą noc pracując niceśmy nie złowili, wszakże na słowo Twoje zarzucę sieć». A gdy to uczynili, zagarnęli ryb mnóstwo wielkie, tak że się sieć rwała. I skinęli na towarzyszów co byli w innej łodzi, aby przybyli i pomogli im. I przyszli, i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr padł do kolan Jezusowych mówiąc: «Wynijdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny». Na taki bowiem połów ryb, jakiego dokonali, zdumienie ogarnęło jego i wszystkich co z nim byli. Także i Jakuba i Jana, synów Zebedeuszowych, którzy byli towarzyszami Szymona. I rzekł Jezus do Szymona: «Nie lękaj się. Odtąd już ludzi łowić będziesz». A wyciągnąwszy łodzie na ląd i opuściwszy wszystko, poszli za Nim. R. Chwała Tobie, Chryste. S. Niech słowa Ewangelii zgładzą nasze grzechy. |
Credo | Credo |
Offertorium Ps 12:4-5 Illúmina óculos meos, ne umquam obdórmiam in morte: ne quando dicat inimícus meus: Præválui advérsus eum. |
8
OfiarowaniePs 12:4-5 Oświeć me oczy, bym nie zasnął w śmierci, by wróg mój nie mówił: Ja go zwyciężyłem. |
Secreta Oblatiónibus nostris, quǽsumus, Dómine, placáre suscéptis: et ad te nostras étiam rebélles compélle propítius voluntátes. Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. R. Amen. ad poscenda suffragia Sanctorum Exáudi nos, Deus, salutáris noster: ut, per hujus sacraménti virtútem, a cunctis nos mentis et córporis hóstibus tueáris; grátiam tríbuens in præsénti, et glóriam in futuro. de S. Maria Tua, Dómine, propitiatióne, et beátæ Maríæ semper Vírginis intercessióne, ad perpétuam atque præséntem hæc oblátio nobis profíciat prosperitátem et pacem. Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. R. Amen. |
9
SecretaPrzyjmij Panie nasze ofiary i daj się nimi przejednać i zwróć łaskawie ku sobie nawet oporną naszą wolę. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków. R. Amen. |
Prefatio de sanctissima Trinitate Vere dignum et justum est, æquum et salutáre, nos tibi semper et ubíque grátias ágere: Dómine sancte, Pater omnípotens, ætérne Deus: Qui cum unigénito Fílio tuo et Spíritu Sancto unus es Deus, unus es Dóminus: non in unius singularitáte persónæ, sed in uníus Trinitáte substántiæ. Quod enim de tua glória, revelánte te, crédimus, hoc de Fílio tuo, hoc de Spíritu Sancto sine differéntia discretiónis sentímus. Ut in confessióne veræ sempiternǽque Deitátis, et in persónis propríetas, et in esséntia únitas, et in majestáte adorétur æquálitas. Quam laudant Angeli atque Archángeli, Chérubim quoque ac Séraphim: qui non cessant clamáre cotídie, una voce dicéntes: |
10
PrefacjaPrefacja o Trójcy Przenajświętszej Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie, Panie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże: Ty z jednorodzonym Synem Twoim i Duchem Świętym jednym jesteś Bogiem, jednym jesteś Panem, nie w jedności jednej osoby, lecz w jednej istocie Trójcy. W co bowiem z objawienia Twego wierzymy o Twej chwale, to samo utrzymujemy bez żadnej różnicy o Twoim Synu i o Duchu Świętym. Tak iż wyznając prawdziwe i wiekuiste Bóstwo wielbimy odrębność Osób, jedność w istocie i równość w majestacie. Majestat ten chwalą Aniołowie i Archaniołowie, Cherubini i Serafini, którzy nie przestają wołać codziennie powtarzając jednym głosem: |
Communicántes, et memóriam venerántes, in primis gloriósæ semper Vírginis Maríæ, Genetrícis Dei et Dómini nostri Jesu Christi: sed | Zjednoczeni w Świętych Obcowaniu, ze czcią wspominamy najpierw chwalebną zawsze Dziewicę Maryję, Matkę Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa: |
Communio Ps 17:3 Dóminus firmaméntum meum, et refúgium meum, et liberátor meus: Deus meus, adjútor meus. |
13
KomuniaPs 17:3 Pan opoką i ucieczką moją, On moim wybawicielem, Bóg, mój wspomożyciel. |
Postcommunio Orémus. Mystéria nos, Dómine, quǽsumus, sumpta puríficent: et suo múnere tueántur. Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. R. Amen. Orémus. ad poscenda suffragia Sanctorum Mundet et múniat nos, quæsumus, Dómine, divíni sacraménti munus oblátum: et, intercedénte beáta Vírgine Dei Genetríce María, cum beáto Joseph, beátis Apóstolis tuis Petro et Paulo, atque beáto N. et ómnibus Sanctis; a cunctis nos reddat et perversitátibus expiátos, et adversitátibus expedítos. de S. Maria Sumptis, Dómine, salútis nostræ subsídiis: da, quæsumus, beátæ Maríæ semper Vírginis patrocíniis nos ubíque prótegi; in cujus veneratióne hæc tuæ obtúlimus majestáti. Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. R. Amen. |
14
PokomuniaMódlmy się. Prosimy Cię, Panie, niech tajemnice, któreśmy przyjęli oczyszczą nas i chronią swoim działaniem. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków. R. Amen. |
Kazanie x. Jakóba Wujka
Niedziela czwarta po Zielonych Świątkach
Czytamy w dzisiejszej Ewangelii o rzeszach, garnących się i cisnących do Pana Jezusa, aby słuchały słowa Bożego. Nie mówi Ewangelista, że się schodziły, albo gromadziły, albo przystąpiły, ale że się cisnęły, że się niejako gwałtem parły i zbiegały do Zbawiciela. Wielkim przeto było ich pragnienie i gorąca chęć słuchania Boskiego Mistrza, tak, iż słusznie z Psalmistą mogli mówić: Jako wdzięczne podniebieniu memu słowa Twoje, nad miód ustom moim (Ps. CXVIII, 103). Opuścić wszystko, iść za Panem, nie zważając na własne potrzeby, to zaprawdę jest dowód zamiłowania nauki Chrystusowej. Nie dosyć im było słuchać Go w świątyni jerozolimskiej, w domach modlitwy, w miastach, na ulicach, lecz gdziekolwiek się obrócił, tam i one były. Nadchodziła noc, a przecież Go nie puszczały; zabrakło im chleba, a jednak Go nie odstąpiły. Ani morze, ani góry, ani pustynie, ani długie drogi ich nie zrażały, tak iż dla wielkiego nacisku niezliczonej rzeszy, musiał Zbawiciel wejść w łódkę, i odjechawszy maluczko od brzegu, przemawiać do zgromadzonych.
Porównajmy pilność słuchaczów Jezusowych z naszą oziębłością i niedbalstwem, a zobaczymy, jakżeśmy daleko od nich odbiegli. Oni się cisnęli do słuchania zbawiennej nauki, a wielu z nas jakże leniwie dąży do kościoła; oni z wielką chęcią i uwagą słuchają słowa Bożego, a my niekiedy śpiąco i bez zainteresowania; przy tym niejeden się spóźnia, albo do końca nie wysłucha, albo najczęściej nie czyni tego, czego się nauczył. Oni to, co słyszeli, przyjmowali, za słowo Boże, a niejednemu z nas się zdaje, że z kazalnicy słyszy tylko słowo ludzkie. A może kto powie: Nie dziw, iż rzesze Jezusa słuchały, bo któżby się nie cisnął do takiego kaznodziei, w którym była moc i mądrość Boża, którego usta opływały we wszelaką łaskę i wdzięk niebiański, którego głos słodki i pełne świętości oblicze pociągały wszystkich. Prawda to jest, ale pamiętać trzeba, że tenże Pan Jezus, który naonczas uczył w łodzi, i po dziś dzień uczy w Kościele katolickim i uczyć będzie aż do skończenia świata. Ta tylko jest różnica, iż co wtedy czynił widomie, to teraz sprawuje duchownie przez sługi i namiestników swoich, do których tak mówił: Kto was słucha, mnie słucha, a kto wami gardzi, mną gardzi (Łk. X, 16). I gdyby sam Chrystus przez Ducha swojego Świętego, tak kaznodziejów, jako i słuchaczów myśli nie rozpalał, próżne by były wszystkie prace kapłanów. Ci bowiem tylko zewnętrzną posługę sprawują, ale sam Chrystus wewnętrznie z nimi pracuje, aby oni na próżno nie pracowali. A tak by było, gdyby On im nie pomagał. I Piotr w Ewangelii dzisiejszej nic bez Pana nie mógł ułowić, ale zarzuciwszy sieć na słowo Jego, wielką ilość ryb zagarnął; w dzień zaś Zielonych Świątek na pierwsze kazanie swoje trzy tysiące, a na drugie pięć tysięcy od razu nawrócił. Albowiem nie ten, który szczepi i polewa może cokolwiek, ale Ten, który daje wzrost i pomnożenie, to jest Pan Bóg wszechmogący. Prawda, że słowa Pańskie miały w sobie coś osobliwego, że prawie człowieka ciągnęły do siebie. Byli przecież i tacy, którzy ich żadną miarą ścierpieć nie mogli, przeto rozmaicie znieważali i spotwarzali świętą Jego naukę. Myliłby się jednak, kto by sądził, że Pan Jezus pociągał i olśniewał pięknymi słówkami, że mówił to, co się ludziom pospolicie podoba. Bynajmniej, Zbawiciel po prostu prawdy swoje wykładał i brał podobieństwa z rzeczy potocznych i pospolitych, z pola, z owiec, z łowienia ryb itd. Ale w tym, co mówił, była moc Boża. Więc chociaż my już dzisiaj Jezusa we własnej osobie mówiącego słyszeć nie możemy, pamiętajmy przecież, że prawowici kapłani katoliccy, którzy nas uczą Jego imieniem, nie opierają się na mądrości ludzkiej, ale na idącej od Chrystusa mocy Bożej. Słuchajmy pilnie słowa Bożego i według niego żyjmy, aby ono w nas pożytek przyniosło aby się na nas Pan tak nie żalił, jak niegdyś na miasta Korozaim, Betsaidę i Kafarnaum, które najczęściej Go słyszały i cuda Jego widziały, a przecież najbardziej okazały się niewdzięcznymi.
Ma też jeszcze dzisiejsza Ewangelia inny, duchowny wykład. Przez jezioro Genezaret rozumie się świat doczesny, przez łódkę – święty Kościół Boży, przez rybaków – kapłanów i kaznodziejów; przez sieć – słowo Boże; przez ryby – wszystkich ludzi; przez ziemię albo brzeg – zbawienie wieczne. Zaiste, świat ten jest wielkim a szerokim morzem, morzem burzliwym i pełnym niebezpieczeństw; my zaś, jako ryby, w jego odmętach pływamy, uganiając się za jego ułudą. Bo wszystko, co jest na świecie, jest pożądliwością ciała, pożądliwością oczu, albo pychą żywota. Któż nie wie, jak się to nieszczęsne morze od pychy nadyma, od gniewu burzy, jak jest sine od nienawiści, nienasycone od chciwości i niewstrzemięźliwości, jak się pieni od nieczystości. A gdy się najpogodniejsze zdaje, ani się spostrzeżesz, kiedy się wzburzy i dokąd cię zaniesie. Pełno w nim niebezpieczeństw, gwałtowne wiatry pokus i przeciwności często nim miotają. W tymeśmy morzu wszyscy przez upadek praojca naszego Adama zatonęli. Stanął nad morzem Syn Boży, spojrzał z onego brzegu wiecznego Królestwa swego; puścił się sam na to morze, przyjąwszy naturę ludzką, usiadł w łódce Szymona-Piotra i z niej nas naucza woli Ojca niebieskiego; w niej trwać będzie po wszystkie dni aż do skończenia świata i nią niewidzialnie przez namiestników swoich, następców Piotrowych, biskupów rzymskich kierować; z niej przez rybaków swoich, biskupów i kapłanów, najwyższemu biskupowi podwładnych, sieci zapuszczać na połów dusz ludzkich i na dowiezienie ich do brzegu szczęśliwości wiecznej. Szczęśliweż to rybki, które się tą siecią ciągnąć dadzą, albowiem ciągnione są nie na śmierć ani zatracenie, ale na żywot i zbawienie; wywodzone są z głębokości grzechów na czyste powietrze, z błędów na wolność prawdziwą, z ciemności na światło, z żądz i plugastwa na niewinność i sprawiedliwość chrześcijańskiej pobożności.
Czemu przecież nieraz tak jest trudno ułowić duszę siecią słowa Bożego, czemu się na tak częste kazania mało ludzi nawraca i poprawia? Może to się niekiedy dzieje brakiem dobrych i gorliwych kaznodziejów. Na to jest rada: modlić się o nich gorąco do Pana Boga, aby ich jak najwięcej dać raczył, modlić często i innych do tej modlitwy pobudzać. Wina przecież jest i ryb, że do sieci nie idą, albo że gdy się do niej dostaną, sieć targają i znowu do wody uciekają; albo że wreszcie, choć się w sieci ciągnąć dadzą, przecież tak są ciężkie, że mało łodzi nie zanurzą. To się i z nami przytrafia: radzi Ewangelię przyjmujemy, ale jej nie radzi pełnimy. Łatwo jest rybę ciągnąć, póki sieć w wodzie pływa, lecz gdy ją chcesz z wody wydostać, dopiero się ryba rzuca, dopiero szuka, jakoby się mogła wymknąć. I my częstokroć dopóty chętnie dajemy ucho na słowo Boże, dopóki nam ono wody grzechów i nałogów naszych nie mąci; lecz niech jeno pocznie wydobywać nas z morza opilstwa, swawoli, krzywdy ludzkiej, albo innych występków, niech pocznie nakłaniać do żalu i pokuty, do nowego życia wedle Boga, wówczas niejeden rzuca się i opiera, a znajdą się tacy, co by radzi i sieci potargali i zdradziecko wiary się samej wyrzekli. Wreszcie, że sieć słowa Bożego nie wszystkich zagarnia, wina to jest niekiedy tych, którzy by Piotrowi mieli dopomóc do ciągnięcia niewodu, a nie pomagają, więc rodziców, panów, gospodarzy i w ogóle przełożonych. Do nich bowiem należy baczyć, aby dzieci, słudzy, czeladka uczęszczała na słuchanie słowa Bożego, aby się według słuchanej nauki sprawowała, aby złe z domów i rodzin swoich wykorzeniali, albowiem św. Paweł uczy, iż nie tylko godni są karania ci, którzy źle czynią, lecz i ci, którzy podwładnym grzeszyć pozwalają i, mogąc złemu zapobiec, o to nie dbają. Nic też dziwnego, iż ani Piotr, ani jego pomocnicy, kaznodzieje, nic nie sprawią, jeśli nie będzie pomocników poza kościołem i poza nabożeństwem. Więc choć między nami dosyć nauki, ale mało poprawy, choć częste kazanie, lecz rzadkie polepszenie.
Na koniec i w tym, co dotyczy rzeczy i spraw doczesnych, Ewangelia dzisiejsza ważną przestrogę podaje. Zastanawia to niejednego, że ludzie nieraz wiele pracują, a przecie dorobić się nie mogą i, jak się to mówi, przez całe życie nędzę klepią. Dwie są tego przyczyny: pierwsza, iż pracujemy w nocy, druga, iż nie według słowa Pańskiego. W nocy pracujemy, bo w ciemnościach grzechowych trwamy, o Bogu nie pamiętamy, ani na Niego nie wspomnimy, całkowicie się w sprawach doczesnych zagłębiamy, w nich wszystkie myśli i zamiłowania nasze topimy i nieraz gotowiśmy dzień święty dla marnego zarobku znieważyć. Nie według słowa Bożego pracujemy, bo o wolę Bożą, o cześć i chwałę Jego w pracy naszej nie dbamy, odważając się za to na fałsz i zdradę, na lichwę i oszukanie bliźniego, byle majątku przysporzyć, choćby nawet przeciwko wyraźnemu przykazaniu Pana Boga. Cóż więc dziwnego, że nam się nie powodzi? I spełnia się, co powiedział prorok Aggeusz: Sialiście wiele, a zwieźliście mało: jedliście, a nie najedliście się; piliście, a nie napiliście się; okryliście się, a nie zagrzaliście się; a kto zyski zbierał, kładł je w mieszek dziurawy (Ag. I, 6). Miejmyż to, chrześcijanie, zawsze na uwadze i w pracach naszych trzymajmy się przykazania Bożego, jak Piotr, słowu Chrystusowemu posłuszny. A jak on odniósł zapłatę swej dla Jezusa powolności i od razu wielkie mnóstwo ryb ułowił, tak i my niezawodnie błogosławieństwa niebios doznamy.
Krótkie nauki homiletyczne na niedziele i uroczystości całego roku według Postyli Katolickiej Większej Ks. Jakóba Wujka opracował Ks. Władysław Krynicki. Włocławek. Nakładem Księgarni Powszechnej. 1912, ss. 203-209.
Żywot świętego Franciszka Regis, Misyonarza.
(Żył około roku Pańskiego 1640).
Ojczyzną tego Świętego była Francya. Rodziców miał bardzo bogobojnych i wiernych katolików. Gdy OO. Jezuici w mieście Besiers otworzyli szkołę, rodzice oddali im syna na wychowanie. Pacholę było ciche, spokojne, posłuszne, więc nie mieli z niem żadnego utrapienia. Podczas gdy rówieśnicy oddawali się zabawom, Franciszek udawał się do kaplicy, i z wielką żarliwością modlił się przed Najświętszym Sakramentem, lub przed obrazem Najświętszej Panny, do której miał osobliwe nabożeństwo. Największą radość sprawiało mu, gdy mógł jak najczęściej przystępować do Komunii świętej.
Już w latach młodocianych można było widzieć, że go Pan Bóg woła na urząd Misyonarza, albowiem zwykł był ubolewać, że towarzysze jego nie wiele dbali o życie religijne. Słodką przeto mową starał się pozyskać ich serca i zapalić do miłości Pana Boga, co mu się też udało, gdyż pozyskał z nich sześciu, których był głową i napisał dla nich osobne reguły, ściśle przez nich zachowywane. Żyli razem w tymże domu, mając oznaczone godziny do nauki, do jedzenia i do modlitwy. Rozmowy ich obracały się około rzeczy Boskich; wieczorem robili rachunek sumienia, w Niedzielę słuchali kazania i przystępowali do Stołu Pańskiego. Z domu nie wychodzili gdzie indziej, jak tylko do szkoły i do kościoła, będąc jednej myśli i jednego serca. Tak żył Franciszek aż do 18 roku, gdy go Pan Bóg ciężką nawiedził chorobą, która go na krawędź grobu prowadziła. W czasie choroby, a jeszcze więcej po wyzdrowieniu, postanowił wstąpić do zakonu Jezuitów, by mógł tem łacniej około zbawienia dusz pracować. Przyjęto go, i odtąd starał się pilnie we wszystkich cnotach zakonnych ćwiczyć i utwierdzać. Najmilszemi mu były najniższe posługi w kuchni, — nadto zamiatać, chorych pielęgnować, we wszystkiem braciom pomagać. Zazwyczaj posyła się Nowicyuszów zakonnych do szpitali, by ich w pokorze i miłości bliźniego wypróbować. Franciszek tych sobie chorych wybierał, którzy cierpieli na choroby najbardziej wstrętne i obchodził się z nimi najtroskliwiej, widząc w nich samegoż Chrystusa. W jednym kościele w mieście Tuluzie spoczywa ciało św. Męczennika Saturnina, a obok niego znajdują się zwłoki wielu innych Świętych. Tu więc posyłano często młodych zakonników, żeby widokiem tylu Męczenników zapalali się żarliwością rozszerzania wiary; tamże posłano też i Franciszka. Mocno wzruszony padł on na ziemię przed świętemi Relikwiami, i tutaj to Pan Bóg natchnął go oną wielką żarliwością około zbawienia dusz, która go aż do śmierci ożywiała; tu obudziło się w nim pragnienie, z miłości ku Jezusowi poświęcić się całkiem pracy nad zbawieniem dusz, a nawet krew swą przelać.
Już w latach młodocianych można było widzieć, że go Pan Bóg woła na urząd Misyonarza, albowiem zwykł był ubolewać, że towarzysze jego nie wiele dbali o życie religijne. Słodką przeto mową starał się pozyskać ich serca i zapalić do miłości Pana Boga, co mu się też udało, gdyż pozyskał z nich sześciu, których był głową i napisał dla nich osobne reguły, ściśle przez nich zachowywane. Żyli razem w tymże domu, mając oznaczone godziny do nauki, do jedzenia i do modlitwy. Rozmowy ich obracały się około rzeczy Boskich; wieczorem robili rachunek sumienia, w Niedzielę słuchali kazania i przystępowali do Stołu Pańskiego. Z domu nie wychodzili gdzie indziej, jak tylko do szkoły i do kościoła, będąc jednej myśli i jednego serca. Tak żył Franciszek aż do 18 roku, gdy go Pan Bóg ciężką nawiedził chorobą, która go na krawędź grobu prowadziła. W czasie choroby, a jeszcze więcej po wyzdrowieniu, postanowił wstąpić do zakonu Jezuitów, by mógł tem łacniej około zbawienia dusz pracować. Przyjęto go, i odtąd starał się pilnie we wszystkich cnotach zakonnych ćwiczyć i utwierdzać. Najmilszemi mu były najniższe posługi w kuchni, — nadto zamiatać, chorych pielęgnować, we wszystkiem braciom pomagać. Zazwyczaj posyła się Nowicyuszów zakonnych do szpitali, by ich w pokorze i miłości bliźniego wypróbować. Franciszek tych sobie chorych wybierał, którzy cierpieli na choroby najbardziej wstrętne i obchodził się z nimi najtroskliwiej, widząc w nich samegoż Chrystusa. W jednym kościele w mieście Tuluzie spoczywa ciało św. Męczennika Saturnina, a obok niego znajdują się zwłoki wielu innych Świętych. Tu więc posyłano często młodych zakonników, żeby widokiem tylu Męczenników zapalali się żarliwością rozszerzania wiary; tamże posłano też i Franciszka. Mocno wzruszony padł on na ziemię przed świętemi Relikwiami, i tutaj to Pan Bóg natchnął go oną wielką żarliwością około zbawienia dusz, która go aż do śmierci ożywiała; tu obudziło się w nim pragnienie, z miłości ku Jezusowi poświęcić się całkiem pracy nad zbawieniem dusz, a nawet krew swą przelać.
Nauka moralna. Chcąc się pomału do urzędu misyonarskiego zaprawić, prosił przełożonych, żeby mu oddali zajęcie się czeladzią i rozdawaniem ubogim jałmużny, na co gdy przyzwolono, z wielką gorliwością i miłością zajął się swym urzędem. W Niedziele wychodził na wsie, miewał kazania do wieśniaków, albo też chodząc z dzwonkiem po ulicach miasta, zwoływał dziatki i uczył je katechizmu.
Po tych szczęśliwych próbach umyślił mieszkańców miasta Andonia pozyskać dla Pana Boga, jako też wnet odmieniły się ich serca. Wytępił więc nałóg pijaństwa, przeklinania, wszeteczeństwa, a zgoda i pokój znowu wróciły do rodzin. Nadto założył tu bractwo Najświętszego Sakramentu, które się z czasem w całym katolickim Kościele rozszerzyło.
Pośród tych prac nie zapominał bynajmniej o naukach, i tak dalece w nauce postąpił, że mu przełożeni powierzyli urząd nauczycielski, na którym nie tylko wiadomości udzielał uczniom, lecz nadto prowadził ich do życia bogobojnego, najbardziej służąc własnym przykładem, którym tak przyświecał, że go zwano „Aniołem“, bo czem Anioł-Stróż dla każdego z osobna, tem on był dla całego kollegium. Gdy miał wziąć święcenia kapłańskie, ciężką musiał stoczyć walkę. Z jednej strony pragnął gorąco ubogim opowiadać Ewangelię i grzeszników jednać z Bogiem, z drugiej strony nie czuł się wcale godnym tego wysokiego, kapłańskiego urzędu. I było rozdarte serce jego w tej walce, aż dopiero przełożeni w moc posłuszeństwa nakłonili go do przyjęcia święceń. Prymicye swe odprawił w wielkim płaczu, a kto nań patrzał przy ołtarzu, rozumiał, że widzi Anioła. Zaledwo został kapłanem, Pan Bóg zdarzył mu sposobność okazania Swej wielkiej żarliwości. W r. 1630 wybuchło w Tuluzie morowe powietrze, które się z wielką srogością szerzyło. Natychmiast święty Franciszek błagał przełożonych, żeby mu pozwolili oddać się na usługi chorych, rozumiejąc, że kapłan winien w posłudze bliźniemu i życie swoje poświęcić. Z początku przełożeni nie chcieli przystać, bacząc na bardzo młody wiek jego, ale że nie ustawał prosić, przydając w wielkiej pokorze, że i tak nie na wiele się przyda, wreszcie zezwolili. Jak ludzie światowi śpieszą na zabawy, tak św. Franciszek pokwapił się zaraz do miasta zapowietrzonego i z niewypowiedzianą miłością zajął się chorymi.
Gdy miał lat 35, Pan Bóg otworzył mu właściwą kolej życia, do której się sposobił, to jest do opowiadania Ewangelii ubogim i do nawracania grzeszników. Starsi powierzyli mu urząd Misyonarza, czyli opowiadacza wiary. Przez całe 10 lat ostatnich życia sprawował ten urząd, a osobliwie w Południowej Francyi. Widząc, że latem wieśniacy mają dużo w polu zatrudnienia, urządzał o tej porze misye po miastach, a zimą po wsiach. Nasamprzód udał się do miasta Montpellier, nad morzem położonego, gdzie też Biskup miał swą stolicę. Miasto było ludne, bogate, obywatele oświeceni. Najpierw nauczał dziatki, a potem w kościele Jezuickim co Niedzielę i święto miewał kazania proste, ale przytem takie serdeczne, że on sam i słuchacze nie mogli się od łez powstrzymać. Najznakomitsi i najoświeceńsi obywatele słuchali nauk jego, chociaż głównie prosty lud miał na oku.
Przedewszystkiem pamiętał o ubogich, kochając ich jakby własne dziatki. Najwięcej ubóstwa cisnęło się do jego konfesyonału, a on mawiał: „Panowie i przedniejsi zawsze znajdą sobie spowiedników, moją cząstką niech będą ci ubodzy, ta opuszczona trzódka Chrystusowa.“ Nieraz siedział w konfesyonale do wieczora, nic nie jedząc, a gdy się raz pytano, czemu nie poszedł posilić się, rzekł: „Nie uwierzysz pewnie, gdy powiem, że będąc ubogimi zajęty, o niczem innem myśleć nie mogę.“ Nie było w mieście nędzą strapionego, któregoby nie odwiedził. Co sobotę chodził od domu do domu, żebrząc na ubogich. Najczulej obcował z takimi, którzy byli chorzy na obrzydliwe choroby, a że tacy zazwyczaj dla złego życia są najupartsi i najzatwardzialsi, nie ustawał przemawiać im do serca, aż zmiękli i oczyścili się z grzechów.
Na zimę opuścił miasto, udając się na wsie. O cztery godziny drogi leżało miasteczko Somiers, gdzie kacerstwo Kalwina wielkie poczyniło spustoszenia. Katolicy, lud ubogi, nie znali już prawie swej wiary, i żyli w rozpuście. Tknięty na ten widok boleścią św. Franciszek, rozpoczął bez odwłoki swą pracę misyjną. Trzy godziny tylko sypiał, resztę czasu obracał na modlitwę i na sposobienie się na kazanie. Zaledwie dniało, już był w kościele, słuchał spowiedzi i wstępował na ambonę. Po kazaniu znowu siadał do konfesyonału, poczem odprawił Mszę świętą. Po południu uczył dziatki, odwiedzał chorych, pocieszał ubogich i jednał zwaśnionych. Wieczorem po raz drugi miał kazanie, a późno w noc słuchał spowiedzi. Zaraz w pierwszych dniach zbiegało się mnóstwo ludu, bo go mieli za posłańca z Nieba. W czasie kazania słychać było płacz i łkanie wielkie, a rozumieli go i najwięksi prostaczkowie, bo mówił bardzo prosto i przystępnie. Z miasteczka zwiedzał pieszo okolicę, i nie było miejsca tak pustego i opuszczonego, do któregoby nie zajrzał. W największem zimnie wychodził naczczo raniuteńko i szedł kilka mil, by nauczać i słuchać spowiedzi. Żywil się tylko chlebem i wodą, a sypiał na prostych deskach.
Działy się też liczne nawrócenia; najzakamienialsi heretycy, żołnierze najrozpasańsi uznawali jego świętość. Gdy dnia jednego gromada plądrujących żołnierzy wyznania kalwińskiego chciała wioskę jedną złupić, ale nie znalazłszy nic, gdyż mieszkańcy zabrali wszystko i ratowali się ucieczką, postanowiła złupić kościół. Jak tylko święty Franciszek się o tem dowiedział, przybiegł z krzyżem w ręku, zaklinając ich na Krew Chrystusową, żeby nie gwałcili Miejsca świętego, a gdy na te prośby nie zważali, stanął przede drzwiami kościoła i żołnierza, który doń przystąpił, ujął za ramię, wołając: „Precz stąd, świętokradco! Nie dopuszczę, by w mojej obecności dom Boży zbezczeszczono. Nie wnijdziesz do tego kościoła, chyba po trupie sługi Boga żywego.“ Na te słowa przelękli się żołnierze i odeszli. Po wszystkich osadach zaprowadzał Bractwo Najświętszego Sakramentu, któremu heretycy bluźnili.
Z Somiers zaprosił go Biskup do Vivieri, do swego Biskupstwa. Tu w niedostępnych górach zagnieździli się kalwiniści, którzy przez pięćdziesiąt lat pustoszyli Biskupstwo i wiarę w sercach katolickich prawie do szczętu wykorzenili. Dokoła nic inszego nie było słychać, jak tylko o zabójstwach i łupiestwach, o lichwach, podejściach, pijaństwie, złodziejstwach i haniebnej rozpuście, a lud wiarę swą znał zaledwie z nazwiska. W one to strony tyle niebezpieczne udał się Święty w Imię Boże. Żadna góra nie była mu za wysoką, żadna chata za podłą, do którejby nie wszedł, żeby tym biednym ludziom opowiadać Ewangelię. Łagodnością swoją zdobywał sobie serca nie tylko ubóstwa, lecz i wielkich panów. Jednym z najpierwszych był hrabia de la Mothe, katolik, ale człowiek bardzo dumny i goniący za chwałą u świata. Święty Franciszek otworzył mu oczy i powiodło mu się nakłonić go do życia prawdziwie chrześcijańskiego. Ten przykład i inną szlachtę pociągnął, że nabrała zaufania do świętego Misyonarza i do życia lepszego. Przy pomocy tak możnych przyjaciół udało się Świętemu przeprowadzić najważniejsze przedsięwzięcia. Hrabia ów dawał mu znaczne sumy pieniędzy na ubogich i przezeń znalazł przystęp nawet do domów heretyckich.
Z wszystką mocą wystąpił święty Franciszek przeciw rozpuście, która tu strasznie grasowała. Miał też osobliwy dar nawracania jawnogrzesznic, jakoż nawrócił jedną z nich, która dla wielu ciężką była pokusą, a teraz wstąpiła do zakładu pokutnic i aż do śmierci przykładne wiodła życie; nadto nie spuszczał z oczu kacerzy. Słowa jego, a jeszcze więcej żywot jego pokorny, ubogi, cichy i dziwna żarliwość o dusze, wielkie wywierały na tych nieszczęśliwych ludzi wrażenie. Porównując to życie święte pobożnego Misyonarza z wygodnem a światowem życiem swych ministrów, nabierali przekonania, że religia, której Franciszek naucza, musi być prawdziwą i świętą. Nawracało się tedy już wielu, a do tych nawróconych należała też pani wysokiego rodu, bardzo zacięta kalwinistka. Franciszek poszedł do niej i powiedział jej, że ją Bóg woła do nawrócenia się i już od dawna na nią czeka. „Czy chcesz — mówił — zatracić swą duszę, za którą Syn Boży krew Swą przelał na krzyżu?“ Pani temi słowy wzruszona rzekła: „Niech Bóg mnie broni i zachowa, żebym chciała duszę zatracić, chcę być zbawioną.“ — Odpowie święty Franciszek: „Tedyć musisz przyjąć religię katolicką, bo ona prawdziwa i daje zbawienie, a nadto była religią ojców twoich, i ją Pan Jezus nam przyniósł.“ Jakoż nawróciła się owa pani, a Franciszek zaprowadził ją do Biskupa, poczem publicznie wyrzekła się swoich błędów.
Przychodziły też na niego skargi do Biskupa i ze strony mniej dbałych duchownych, ale wszystkie okazały się fałszywemi.
Następnie przełożeni kazali mu udać się z misyą do Lug. Wtem dowiaduje się, że jeden z braci zakonnych Misyonarzy, Paweł, opowiadał w Kanadzie dzikim Huronom Ewangelię z niewymownem poświęceniem. Franciszek już dawno pragnął cierpieć i umrzeć za Chrystusa, zdawało mu się przeto, że teraz może się spełnić jego życzenie, jeżeli pojedzie do tych dzikich ludów, które były ludożerczemi i od dzikich bestyi okrutniejsze, i będzie im opowiadał wiarę Chrystusową, a tym sposobem śmierć tam znajdzie. Napisał tedy do przełożonych list, błagając o pozwolenie udania się do Ameryki. Ale nie było w tem woli Boskiej; miał pozostać w swym kraju i dalej pracować.
Zaledwie w małej jednej mieścinie, w której wiara katolicka była prawie całkiem wygasła, rozpoczął nauki misyjne, aż tu cudowna od razu nastąpiła odmiana. Toż samo stało się i u górali, których odwiedzał ze słowem Bożem wśród najtęższych mrozów i śniegów.
Czasu jednego po ukończeniu nabożeństwa wyszedł z kościoła, aż tu widzi gromadę ludzi, którzy przez całą noc idąc, przyszli, aby słuchać nauk jego. Jakby się więc wcale nie czuł zmęczonym, zaraz począł przemawiać do nich a wysłuchawszy wszystkich spowiedzi, puścił do domu.
We wsi Lachen zrazu nie chciano nic o nim wiedzieć. Widząc potem jego wielką miłość do dziatek i chorych, których po domach i szpitalach pielęgnował, bardzo o poczęli poważać, i wielu kalwinistów się nawróciło. W innej osadzie wykorzenił mocno zagnieżdżone pijaństwo, i co za niem idzie, rozpustę i inne nieprawości, tak dalece, że mieszkańcy ślubowali, iż już więcej do szynkowni nie zajrzą. Spotkała go tam też ciężka krzywda. Dowiedziawszy się, że w jednej szynkowni dokazują pijacy, poszedł do nich, przedkładał im tę niepoczciwość łagodnemi słowy, gdy wtem jeden z pijanych przystąpił i wyciął mu policzek. Święty nadstawił mu drugiego policzka, mówiąc: „Dziękuję ci, bracie, gdybyś mnie znał dobrze, tobyś wiedział, że na co więcej jeszcze zasługuję.“ Ta dobroć przemogła złość niezbożników, i wszyscy go za tę zniewagę przeprosili. W mieście St. Andre bardzo szczęśliwie powiodła się misya, gdzie też modlitwą uratował życie chłopięciu, które w nocy z wysokich schodów spadło i rozbiło się.
W drodze na inną misyę, wśród ostrej zimy zabłądził w gęstym lesie i przez dwie godziny brodząc wraz z jednym towarzyszem w głębokim śniegu i w ciemnicy, o ledwie że życia nie postradał. Jednakże jakby cudem wybawiony, o samej północy trafił do proboszcza, który go był zaprosił ze Słowem Bożem. Po ukończeniu misyi parafia cała jakby się odrodziła. Tutaj też jedna niewiasta przyłożywszy na dwoje chorych dziatek swoich płaszcz św. Franciszka, który otrzymała w celu sporządzenia go, doznała widocznego cudu, bo dzieci zaraz przyszły do zdrowia.
Trzebaby zaiste wielką księgę napisać, chcąc opowiedzieć wszystko, co ten święty Misyonarz zdziałał dobrego i cudownego. Wróciwszy do Puy, gdzie Jezuici mieli swoje kolegium, nie ustawał w swej pracy Apotolskiej, a kazania jego były takie proste i gorące, że aż samże Prowincyał zakonu się rozpłakał, ilekroć go słyszał. Nie podobno policzyć grzeszników nawróconych, do czego przyczyniała się surowość jego żywota, miłość ubogich i chorych, łagodność, pokora, cierpliwość i dar czynienia cudów.
Na gołem ciele nosił ustawicznie włosienicę a na biodrach żelazny łańcuch. Pożywieniem był mu chleb i korzonki, woda lub trochę mleka napojem. By nikomu nie być ciężarem, nosił z sobą woreczek z mąką, którą pożywał rozczyniwszy ją wodą. Zatrudnieniem jego była modlitwa, kazanie, słuchanie spowiedzi; często biczował się aż do krwi. W czasie misyi cały dzień nic nie brał do ust, dopiero co nieco późnym wieczorem, a mimo to trudził się jeszcze postami i wszystkie zmysły swoje umartwiał. Wśród najtęższej zimy chodził w zwykłych szatach.
Dla kazań jego zwano go „Apostołem“, a dla miłości ubogich „ojcem ubóstwa.“
Czasu wielkiej drożyzny wyczerpały się wszystkie zasoby, jakie święty Franciszek był zebrał dla ubogich; nie było ani pieniędzy, ani zboża. Osoba, która jego „śpichlerzem“ — tak zwał skrzynię do zboża — zarządzała, dała mu znać, że już niema ani ziarnka. Zgłaszali się co chwila ubodzy, prosząc o wsparcie, między nimi matka jedna uboga z kilkorgiem dziatek. Święty odesłał ją do zarządczyni, mówiąc, że tyle da jej zboża, ile będzie potrzebować. Zboża nie było; Franciszek jednak napierał, żeby szła do śpichrza, bo zboże być musi. Poszła tedy i ujrzała wielką kupę zboża, które też zaraz rozdała. Powtarzało się to raz, drugi i trzeci, a dopóki głód trwał, ten cud rozmnożenia zboża nie ustawał; tak Bóg płacił za miłość do ubogich. Nie mniej kochał chorych, którą miłość okazał osobliwie czasu morowego powietrza. Pan Bóg wysłuchał gorących jego modlitw, bo ta zaraza niedługo potem ustała.
W nawracaniu niewiast upadłych wielkiej dokładał pilności, za co nieraz był sponiewierany i śmiertelnie raniony od złoczyńców. Po wielekroć znajdował się w niebezpieczeństwie śmierci od zbójców; ale Pan Bóg ratował go cudownie.
Nie podobna wyliczyć wszystkich uzdrowień, bo nawet czartów z opętanych wypędzał.
Dnia 2 grudnia roku 1640 wybierał się na ostatnią swą misyę w Louvesse. Na wyjściu pytał go przyjaciel, azali nie wróci do klasztoru na uroczystość ponowienia ślubów. Odpowiedział Święty: „Jaćbym wrócić chciał, ale Mistrz tego nie chce.“ I na ponowne pytania takąż samą dał odpowiedź: „Mistrz nie chce, żebym przyszedł; towarzysz mój wróci, ja nie wrócę, bo taka wola Mistrza.“ Nie rozumiał zrazu przyjaciel tych słów, dopiero zrozumiał je w dziesięć dni później za nadejściem wiadomości o śmierci świętego Franciszka, z czego wyrozumiał, iż Święty miał od Mistrza swego czas swej śmierci objawiony.
Owo miejsce, gdzie miał misyę odprawiać, było tylko o dziesięć godzin drogi odległe, ale droga była bardzo przykra, zwłaszcza w porze zimowej. Zaskoczony nocą musiał spocony i studzony nocować w rozwalonej jednej szopie na polu i tu się nabawił śmiertelnej choroby.
Do onego miasteczka przybył 24 grudnia, a nosząc już śmierć w sercu, zaraz począł miewać nauki i słuchać spowiedzi do późnej nocy. W Boże narodzenie, mimo słabości, trzy powiedział kazania, a z konfesyonału przez cały dzień nie wychodził. Toż czynił i w uroczystość św. Szczepana. Słuchając spowiedzi naprzeciw otwartego okna, omdlał raz i drugi, że go z kościoła musiano zanieść na plebanię i w łóżko położyć. Czując blizką śmierć, wyspowiadał się z całego życia, i z wielkiem nabożeństwem przyjął Ostatnie Sakramenta. Cierpiąc nieznośne boleści, chciał być sam na sam z Bogiem swoim, i prosił, by go zaniesiono do obory, gdzieby mógł na słomie umrzeć. Ostatniego grudnia wieczorem zbliżał się koniec. Ustawicznie był zapatrzony w swój krzyżyk, który brał z sobą na misyę, a na obliczu rozlany był spokój niebiański. Kilka minut przed północą ukazał mu się Pan Jezus z Najświętszą Matką w chwale niebieskiej, poczem wpadł w zachwycenie, a przyszedłszy do siebie rzekł do brata zakonnika: „O bracie mój, co za szczęście! Widzę Jezusa i Maryę, który mnie raczył nawiedzić i chce zabrać do chwały Swojej.“ Złożył ręce na krzyż, wzniósł oczy w Niebo i głośno powtarzał: „Panie Jezu, Zbawicielu mój, oto duszę moją oddaję w ręce Twoje“ — zasnął słodko i dusza uleciała do Boga.
Zaledwie zamknął oczy, aż wszędzie dał się słyszeć krzyk żałosny: Święty umarł! Niezliczone mnóstwo ludu zbiegło się, by po raz ostatni oglądać świętego Misyonarza. Pochowano go w kościele przy wielkim ołtarzu, i już w dzień pogrzebu lud oddawał mu cześć jako Świętemu. Liczne cuda działy się na grobie jego, i rok w rok przychodzili z najdalszych stron pielgrzymi do grobu, prosząc Świętego o przyczynę u Pana Boga. Do Papieża Klemensa XI dwudziestu dwu Arcybiskupów i Biskupów pisało prośbę o kanonizacyę: „Jesteśmy świadkami, że u grobu świętego Jana Franciszka Regis ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, głusi słyszą, niemi mówią, a sława tych cudów rozeszła się do wszystkich narodów.“ W roku 1737 kanonizowany jest ten Święty na prośby królów francuskich i hiszpańskich i duchowieństwa francuskiego.
Po tych szczęśliwych próbach umyślił mieszkańców miasta Andonia pozyskać dla Pana Boga, jako też wnet odmieniły się ich serca. Wytępił więc nałóg pijaństwa, przeklinania, wszeteczeństwa, a zgoda i pokój znowu wróciły do rodzin. Nadto założył tu bractwo Najświętszego Sakramentu, które się z czasem w całym katolickim Kościele rozszerzyło.
Pośród tych prac nie zapominał bynajmniej o naukach, i tak dalece w nauce postąpił, że mu przełożeni powierzyli urząd nauczycielski, na którym nie tylko wiadomości udzielał uczniom, lecz nadto prowadził ich do życia bogobojnego, najbardziej służąc własnym przykładem, którym tak przyświecał, że go zwano „Aniołem“, bo czem Anioł-Stróż dla każdego z osobna, tem on był dla całego kollegium. Gdy miał wziąć święcenia kapłańskie, ciężką musiał stoczyć walkę. Z jednej strony pragnął gorąco ubogim opowiadać Ewangelię i grzeszników jednać z Bogiem, z drugiej strony nie czuł się wcale godnym tego wysokiego, kapłańskiego urzędu. I było rozdarte serce jego w tej walce, aż dopiero przełożeni w moc posłuszeństwa nakłonili go do przyjęcia święceń. Prymicye swe odprawił w wielkim płaczu, a kto nań patrzał przy ołtarzu, rozumiał, że widzi Anioła. Zaledwo został kapłanem, Pan Bóg zdarzył mu sposobność okazania Swej wielkiej żarliwości. W r. 1630 wybuchło w Tuluzie morowe powietrze, które się z wielką srogością szerzyło. Natychmiast święty Franciszek błagał przełożonych, żeby mu pozwolili oddać się na usługi chorych, rozumiejąc, że kapłan winien w posłudze bliźniemu i życie swoje poświęcić. Z początku przełożeni nie chcieli przystać, bacząc na bardzo młody wiek jego, ale że nie ustawał prosić, przydając w wielkiej pokorze, że i tak nie na wiele się przyda, wreszcie zezwolili. Jak ludzie światowi śpieszą na zabawy, tak św. Franciszek pokwapił się zaraz do miasta zapowietrzonego i z niewypowiedzianą miłością zajął się chorymi.
Gdy miał lat 35, Pan Bóg otworzył mu właściwą kolej życia, do której się sposobił, to jest do opowiadania Ewangelii ubogim i do nawracania grzeszników. Starsi powierzyli mu urząd Misyonarza, czyli opowiadacza wiary. Przez całe 10 lat ostatnich życia sprawował ten urząd, a osobliwie w Południowej Francyi. Widząc, że latem wieśniacy mają dużo w polu zatrudnienia, urządzał o tej porze misye po miastach, a zimą po wsiach. Nasamprzód udał się do miasta Montpellier, nad morzem położonego, gdzie też Biskup miał swą stolicę. Miasto było ludne, bogate, obywatele oświeceni. Najpierw nauczał dziatki, a potem w kościele Jezuickim co Niedzielę i święto miewał kazania proste, ale przytem takie serdeczne, że on sam i słuchacze nie mogli się od łez powstrzymać. Najznakomitsi i najoświeceńsi obywatele słuchali nauk jego, chociaż głównie prosty lud miał na oku.
Przedewszystkiem pamiętał o ubogich, kochając ich jakby własne dziatki. Najwięcej ubóstwa cisnęło się do jego konfesyonału, a on mawiał: „Panowie i przedniejsi zawsze znajdą sobie spowiedników, moją cząstką niech będą ci ubodzy, ta opuszczona trzódka Chrystusowa.“ Nieraz siedział w konfesyonale do wieczora, nic nie jedząc, a gdy się raz pytano, czemu nie poszedł posilić się, rzekł: „Nie uwierzysz pewnie, gdy powiem, że będąc ubogimi zajęty, o niczem innem myśleć nie mogę.“ Nie było w mieście nędzą strapionego, któregoby nie odwiedził. Co sobotę chodził od domu do domu, żebrząc na ubogich. Najczulej obcował z takimi, którzy byli chorzy na obrzydliwe choroby, a że tacy zazwyczaj dla złego życia są najupartsi i najzatwardzialsi, nie ustawał przemawiać im do serca, aż zmiękli i oczyścili się z grzechów.
Na zimę opuścił miasto, udając się na wsie. O cztery godziny drogi leżało miasteczko Somiers, gdzie kacerstwo Kalwina wielkie poczyniło spustoszenia. Katolicy, lud ubogi, nie znali już prawie swej wiary, i żyli w rozpuście. Tknięty na ten widok boleścią św. Franciszek, rozpoczął bez odwłoki swą pracę misyjną. Trzy godziny tylko sypiał, resztę czasu obracał na modlitwę i na sposobienie się na kazanie. Zaledwie dniało, już był w kościele, słuchał spowiedzi i wstępował na ambonę. Po kazaniu znowu siadał do konfesyonału, poczem odprawił Mszę świętą. Po południu uczył dziatki, odwiedzał chorych, pocieszał ubogich i jednał zwaśnionych. Wieczorem po raz drugi miał kazanie, a późno w noc słuchał spowiedzi. Zaraz w pierwszych dniach zbiegało się mnóstwo ludu, bo go mieli za posłańca z Nieba. W czasie kazania słychać było płacz i łkanie wielkie, a rozumieli go i najwięksi prostaczkowie, bo mówił bardzo prosto i przystępnie. Z miasteczka zwiedzał pieszo okolicę, i nie było miejsca tak pustego i opuszczonego, do któregoby nie zajrzał. W największem zimnie wychodził naczczo raniuteńko i szedł kilka mil, by nauczać i słuchać spowiedzi. Żywil się tylko chlebem i wodą, a sypiał na prostych deskach.
Działy się też liczne nawrócenia; najzakamienialsi heretycy, żołnierze najrozpasańsi uznawali jego świętość. Gdy dnia jednego gromada plądrujących żołnierzy wyznania kalwińskiego chciała wioskę jedną złupić, ale nie znalazłszy nic, gdyż mieszkańcy zabrali wszystko i ratowali się ucieczką, postanowiła złupić kościół. Jak tylko święty Franciszek się o tem dowiedział, przybiegł z krzyżem w ręku, zaklinając ich na Krew Chrystusową, żeby nie gwałcili Miejsca świętego, a gdy na te prośby nie zważali, stanął przede drzwiami kościoła i żołnierza, który doń przystąpił, ujął za ramię, wołając: „Precz stąd, świętokradco! Nie dopuszczę, by w mojej obecności dom Boży zbezczeszczono. Nie wnijdziesz do tego kościoła, chyba po trupie sługi Boga żywego.“ Na te słowa przelękli się żołnierze i odeszli. Po wszystkich osadach zaprowadzał Bractwo Najświętszego Sakramentu, któremu heretycy bluźnili.
Z Somiers zaprosił go Biskup do Vivieri, do swego Biskupstwa. Tu w niedostępnych górach zagnieździli się kalwiniści, którzy przez pięćdziesiąt lat pustoszyli Biskupstwo i wiarę w sercach katolickich prawie do szczętu wykorzenili. Dokoła nic inszego nie było słychać, jak tylko o zabójstwach i łupiestwach, o lichwach, podejściach, pijaństwie, złodziejstwach i haniebnej rozpuście, a lud wiarę swą znał zaledwie z nazwiska. W one to strony tyle niebezpieczne udał się Święty w Imię Boże. Żadna góra nie była mu za wysoką, żadna chata za podłą, do którejby nie wszedł, żeby tym biednym ludziom opowiadać Ewangelię. Łagodnością swoją zdobywał sobie serca nie tylko ubóstwa, lecz i wielkich panów. Jednym z najpierwszych był hrabia de la Mothe, katolik, ale człowiek bardzo dumny i goniący za chwałą u świata. Święty Franciszek otworzył mu oczy i powiodło mu się nakłonić go do życia prawdziwie chrześcijańskiego. Ten przykład i inną szlachtę pociągnął, że nabrała zaufania do świętego Misyonarza i do życia lepszego. Przy pomocy tak możnych przyjaciół udało się Świętemu przeprowadzić najważniejsze przedsięwzięcia. Hrabia ów dawał mu znaczne sumy pieniędzy na ubogich i przezeń znalazł przystęp nawet do domów heretyckich.
Z wszystką mocą wystąpił święty Franciszek przeciw rozpuście, która tu strasznie grasowała. Miał też osobliwy dar nawracania jawnogrzesznic, jakoż nawrócił jedną z nich, która dla wielu ciężką była pokusą, a teraz wstąpiła do zakładu pokutnic i aż do śmierci przykładne wiodła życie; nadto nie spuszczał z oczu kacerzy. Słowa jego, a jeszcze więcej żywot jego pokorny, ubogi, cichy i dziwna żarliwość o dusze, wielkie wywierały na tych nieszczęśliwych ludzi wrażenie. Porównując to życie święte pobożnego Misyonarza z wygodnem a światowem życiem swych ministrów, nabierali przekonania, że religia, której Franciszek naucza, musi być prawdziwą i świętą. Nawracało się tedy już wielu, a do tych nawróconych należała też pani wysokiego rodu, bardzo zacięta kalwinistka. Franciszek poszedł do niej i powiedział jej, że ją Bóg woła do nawrócenia się i już od dawna na nią czeka. „Czy chcesz — mówił — zatracić swą duszę, za którą Syn Boży krew Swą przelał na krzyżu?“ Pani temi słowy wzruszona rzekła: „Niech Bóg mnie broni i zachowa, żebym chciała duszę zatracić, chcę być zbawioną.“ — Odpowie święty Franciszek: „Tedyć musisz przyjąć religię katolicką, bo ona prawdziwa i daje zbawienie, a nadto była religią ojców twoich, i ją Pan Jezus nam przyniósł.“ Jakoż nawróciła się owa pani, a Franciszek zaprowadził ją do Biskupa, poczem publicznie wyrzekła się swoich błędów.
Przychodziły też na niego skargi do Biskupa i ze strony mniej dbałych duchownych, ale wszystkie okazały się fałszywemi.
Następnie przełożeni kazali mu udać się z misyą do Lug. Wtem dowiaduje się, że jeden z braci zakonnych Misyonarzy, Paweł, opowiadał w Kanadzie dzikim Huronom Ewangelię z niewymownem poświęceniem. Franciszek już dawno pragnął cierpieć i umrzeć za Chrystusa, zdawało mu się przeto, że teraz może się spełnić jego życzenie, jeżeli pojedzie do tych dzikich ludów, które były ludożerczemi i od dzikich bestyi okrutniejsze, i będzie im opowiadał wiarę Chrystusową, a tym sposobem śmierć tam znajdzie. Napisał tedy do przełożonych list, błagając o pozwolenie udania się do Ameryki. Ale nie było w tem woli Boskiej; miał pozostać w swym kraju i dalej pracować.
Zaledwie w małej jednej mieścinie, w której wiara katolicka była prawie całkiem wygasła, rozpoczął nauki misyjne, aż tu cudowna od razu nastąpiła odmiana. Toż samo stało się i u górali, których odwiedzał ze słowem Bożem wśród najtęższych mrozów i śniegów.
Czasu jednego po ukończeniu nabożeństwa wyszedł z kościoła, aż tu widzi gromadę ludzi, którzy przez całą noc idąc, przyszli, aby słuchać nauk jego. Jakby się więc wcale nie czuł zmęczonym, zaraz począł przemawiać do nich a wysłuchawszy wszystkich spowiedzi, puścił do domu.
We wsi Lachen zrazu nie chciano nic o nim wiedzieć. Widząc potem jego wielką miłość do dziatek i chorych, których po domach i szpitalach pielęgnował, bardzo o poczęli poważać, i wielu kalwinistów się nawróciło. W innej osadzie wykorzenił mocno zagnieżdżone pijaństwo, i co za niem idzie, rozpustę i inne nieprawości, tak dalece, że mieszkańcy ślubowali, iż już więcej do szynkowni nie zajrzą. Spotkała go tam też ciężka krzywda. Dowiedziawszy się, że w jednej szynkowni dokazują pijacy, poszedł do nich, przedkładał im tę niepoczciwość łagodnemi słowy, gdy wtem jeden z pijanych przystąpił i wyciął mu policzek. Święty nadstawił mu drugiego policzka, mówiąc: „Dziękuję ci, bracie, gdybyś mnie znał dobrze, tobyś wiedział, że na co więcej jeszcze zasługuję.“ Ta dobroć przemogła złość niezbożników, i wszyscy go za tę zniewagę przeprosili. W mieście St. Andre bardzo szczęśliwie powiodła się misya, gdzie też modlitwą uratował życie chłopięciu, które w nocy z wysokich schodów spadło i rozbiło się.
W drodze na inną misyę, wśród ostrej zimy zabłądził w gęstym lesie i przez dwie godziny brodząc wraz z jednym towarzyszem w głębokim śniegu i w ciemnicy, o ledwie że życia nie postradał. Jednakże jakby cudem wybawiony, o samej północy trafił do proboszcza, który go był zaprosił ze Słowem Bożem. Po ukończeniu misyi parafia cała jakby się odrodziła. Tutaj też jedna niewiasta przyłożywszy na dwoje chorych dziatek swoich płaszcz św. Franciszka, który otrzymała w celu sporządzenia go, doznała widocznego cudu, bo dzieci zaraz przyszły do zdrowia.
Trzebaby zaiste wielką księgę napisać, chcąc opowiedzieć wszystko, co ten święty Misyonarz zdziałał dobrego i cudownego. Wróciwszy do Puy, gdzie Jezuici mieli swoje kolegium, nie ustawał w swej pracy Apotolskiej, a kazania jego były takie proste i gorące, że aż samże Prowincyał zakonu się rozpłakał, ilekroć go słyszał. Nie podobno policzyć grzeszników nawróconych, do czego przyczyniała się surowość jego żywota, miłość ubogich i chorych, łagodność, pokora, cierpliwość i dar czynienia cudów.
Na gołem ciele nosił ustawicznie włosienicę a na biodrach żelazny łańcuch. Pożywieniem był mu chleb i korzonki, woda lub trochę mleka napojem. By nikomu nie być ciężarem, nosił z sobą woreczek z mąką, którą pożywał rozczyniwszy ją wodą. Zatrudnieniem jego była modlitwa, kazanie, słuchanie spowiedzi; często biczował się aż do krwi. W czasie misyi cały dzień nic nie brał do ust, dopiero co nieco późnym wieczorem, a mimo to trudził się jeszcze postami i wszystkie zmysły swoje umartwiał. Wśród najtęższej zimy chodził w zwykłych szatach.
Dla kazań jego zwano go „Apostołem“, a dla miłości ubogich „ojcem ubóstwa.“
Czasu wielkiej drożyzny wyczerpały się wszystkie zasoby, jakie święty Franciszek był zebrał dla ubogich; nie było ani pieniędzy, ani zboża. Osoba, która jego „śpichlerzem“ — tak zwał skrzynię do zboża — zarządzała, dała mu znać, że już niema ani ziarnka. Zgłaszali się co chwila ubodzy, prosząc o wsparcie, między nimi matka jedna uboga z kilkorgiem dziatek. Święty odesłał ją do zarządczyni, mówiąc, że tyle da jej zboża, ile będzie potrzebować. Zboża nie było; Franciszek jednak napierał, żeby szła do śpichrza, bo zboże być musi. Poszła tedy i ujrzała wielką kupę zboża, które też zaraz rozdała. Powtarzało się to raz, drugi i trzeci, a dopóki głód trwał, ten cud rozmnożenia zboża nie ustawał; tak Bóg płacił za miłość do ubogich. Nie mniej kochał chorych, którą miłość okazał osobliwie czasu morowego powietrza. Pan Bóg wysłuchał gorących jego modlitw, bo ta zaraza niedługo potem ustała.
W nawracaniu niewiast upadłych wielkiej dokładał pilności, za co nieraz był sponiewierany i śmiertelnie raniony od złoczyńców. Po wielekroć znajdował się w niebezpieczeństwie śmierci od zbójców; ale Pan Bóg ratował go cudownie.
Nie podobna wyliczyć wszystkich uzdrowień, bo nawet czartów z opętanych wypędzał.
Dnia 2 grudnia roku 1640 wybierał się na ostatnią swą misyę w Louvesse. Na wyjściu pytał go przyjaciel, azali nie wróci do klasztoru na uroczystość ponowienia ślubów. Odpowiedział Święty: „Jaćbym wrócić chciał, ale Mistrz tego nie chce.“ I na ponowne pytania takąż samą dał odpowiedź: „Mistrz nie chce, żebym przyszedł; towarzysz mój wróci, ja nie wrócę, bo taka wola Mistrza.“ Nie rozumiał zrazu przyjaciel tych słów, dopiero zrozumiał je w dziesięć dni później za nadejściem wiadomości o śmierci świętego Franciszka, z czego wyrozumiał, iż Święty miał od Mistrza swego czas swej śmierci objawiony.
Owo miejsce, gdzie miał misyę odprawiać, było tylko o dziesięć godzin drogi odległe, ale droga była bardzo przykra, zwłaszcza w porze zimowej. Zaskoczony nocą musiał spocony i studzony nocować w rozwalonej jednej szopie na polu i tu się nabawił śmiertelnej choroby.
Do onego miasteczka przybył 24 grudnia, a nosząc już śmierć w sercu, zaraz począł miewać nauki i słuchać spowiedzi do późnej nocy. W Boże narodzenie, mimo słabości, trzy powiedział kazania, a z konfesyonału przez cały dzień nie wychodził. Toż czynił i w uroczystość św. Szczepana. Słuchając spowiedzi naprzeciw otwartego okna, omdlał raz i drugi, że go z kościoła musiano zanieść na plebanię i w łóżko położyć. Czując blizką śmierć, wyspowiadał się z całego życia, i z wielkiem nabożeństwem przyjął Ostatnie Sakramenta. Cierpiąc nieznośne boleści, chciał być sam na sam z Bogiem swoim, i prosił, by go zaniesiono do obory, gdzieby mógł na słomie umrzeć. Ostatniego grudnia wieczorem zbliżał się koniec. Ustawicznie był zapatrzony w swój krzyżyk, który brał z sobą na misyę, a na obliczu rozlany był spokój niebiański. Kilka minut przed północą ukazał mu się Pan Jezus z Najświętszą Matką w chwale niebieskiej, poczem wpadł w zachwycenie, a przyszedłszy do siebie rzekł do brata zakonnika: „O bracie mój, co za szczęście! Widzę Jezusa i Maryę, który mnie raczył nawiedzić i chce zabrać do chwały Swojej.“ Złożył ręce na krzyż, wzniósł oczy w Niebo i głośno powtarzał: „Panie Jezu, Zbawicielu mój, oto duszę moją oddaję w ręce Twoje“ — zasnął słodko i dusza uleciała do Boga.
Zaledwie zamknął oczy, aż wszędzie dał się słyszeć krzyk żałosny: Święty umarł! Niezliczone mnóstwo ludu zbiegło się, by po raz ostatni oglądać świętego Misyonarza. Pochowano go w kościele przy wielkim ołtarzu, i już w dzień pogrzebu lud oddawał mu cześć jako Świętemu. Liczne cuda działy się na grobie jego, i rok w rok przychodzili z najdalszych stron pielgrzymi do grobu, prosząc Świętego o przyczynę u Pana Boga. Do Papieża Klemensa XI dwudziestu dwu Arcybiskupów i Biskupów pisało prośbę o kanonizacyę: „Jesteśmy świadkami, że u grobu świętego Jana Franciszka Regis ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, głusi słyszą, niemi mówią, a sława tych cudów rozeszła się do wszystkich narodów.“ W roku 1737 kanonizowany jest ten Święty na prośby królów francuskich i hiszpańskich i duchowieństwa francuskiego.
Uznaj Czytelniku, jak wielkie znaczenie mieć musi dusza człowieka, kiedy św. Franciszek tyle sobie zadawał pracy i starań, aby ją u niejednego bliźniego ocalić od potępienia wiecznego. Całe swoje życie wystawiał się na troski i umartwienia, aby własną duszę tak przygotować, iżby była godną oglądać Zbawiciela w Niebie. A ty cóż czynisz, aby duszę ratować od potępienia? Prawda, że nie każdy z nas może kazać i spowiedzi słuchać, ale czyż nie każdy może pielęgnować bliźnich w chorobie lub ubogim dawać jałmużnę?
Nie każdy z nas może misye odprawiać, ale za to każdy może naśladować świętego Franciszka w jego łagodności, pokorze, czystości serca, a przedewszystkiem w miłości i ufności w Boga.
Najpewniejszym środkiem do osiągnięcia tego celu jest cześć Sakramentu Ołtarza i częste przystępowanie do Stołu Pańskiego.
Dokądkolwiek się udasz w drodze życia twego, a znajdziesz kościół, nie omijaj go, ale wstępuj doń chętnie i tam przed Ołtarzem wielkim uklęknij chociaż na chwilę, wzbudź w sobie szczerą pobożność i zmów modlitwę, tudzież rozważaj tajemnice tego świętego Ołtarza. Wkrótce uczujez, jak błogie uczucie wieje z serca twego, jak miłość do Jezusa Chrystusa będzie się wzmagać, a pogarda dla znikomości świata doczesngo. Zaczerpnij tylko raz tego błogiego uczucia, a przekonasz się, jak ci słodko będzie żyć tak nadal aż do końca życia twego.
Nie każdy z nas może misye odprawiać, ale za to każdy może naśladować świętego Franciszka w jego łagodności, pokorze, czystości serca, a przedewszystkiem w miłości i ufności w Boga.
Najpewniejszym środkiem do osiągnięcia tego celu jest cześć Sakramentu Ołtarza i częste przystępowanie do Stołu Pańskiego.
Dokądkolwiek się udasz w drodze życia twego, a znajdziesz kościół, nie omijaj go, ale wstępuj doń chętnie i tam przed Ołtarzem wielkim uklęknij chociaż na chwilę, wzbudź w sobie szczerą pobożność i zmów modlitwę, tudzież rozważaj tajemnice tego świętego Ołtarza. Wkrótce uczujez, jak błogie uczucie wieje z serca twego, jak miłość do Jezusa Chrystusa będzie się wzmagać, a pogarda dla znikomości świata doczesngo. Zaczerpnij tylko raz tego błogiego uczucia, a przekonasz się, jak ci słodko będzie żyć tak nadal aż do końca życia twego.
Modlitwa.
Boże, któryś świętego Franciszka, Wyznawcę Twojego, obdarzył przedziwną miłością bliźniego i mężną wytrwałością w ponoszeniu ciężkich trudów dla ich zbawienia, spraw miłościwie, abyśmy za jego przykładem i pośrednictwem, nagrody żywota wiecznego dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗ ∗
∗ |
Oprócz tego obchodzi Kościół święty pamiątkę następujących Świętych Pańskich, zamieszczonych w rzymskiem martyrologium:
Dnia 17-go czerwca w Rzymie męczeństwo 262 Męczenników, którzy pod Dyoklecyanem ofiarowali krew swą za wiarę Chrystusa i pochowani zostali przy starej drodze Salaryjskiej na Clivum Cucumeris. — W Terracinie męczeństwo św. Montana, Żołnierza, co za cesarza Hadryana i konsularyusza Leoncyusza po wielu mękach otrzymał koronę zwycięstwa. — Pod Venafro uroczystość św. Nikandra i Marcyana, Męczenników, ściętych w prześladowaniu chrześcijan za Maksymiana. — W Chalcedonii uroczystość pamiątkowa św. Manuela, Sabela i Izmaela; wysłani zostali przez króla perskiego do cesarza Juliana Apostaty, by zawiązać warunki pokojowe. Ponieważ się jednak mężnie opierali brać udział w cesarskich ofiarach bożkom, zostali mieczem pościnani. — W Appolonii w Macedonii śmierć męczeńska świętego Izaurusa, Dyakona i św. Innocentego, Feliksa, Jeremiasza i Peregryna. Pochodzili oni wszyscy z Aten i zostali na rozkaz trybuna Tryponiusza po niejednych męczarniach ścięci. — W Amelii w Marchii Ankonie pamiątka św. Himeryusza, Biskupa, którego święte zwłoki przeniesiono do Kremony. — W obwodzie Bourges uroczystość św. Gundulfa, Biskupa. — W Orleanie uroczystość św. Avita, Kapłana i Wyznawcy. — We Frygii pamiątka św. Hypacyusza, Wyznawcy. — Tego samego dnia uroczystość św. Bessaryona, Pustelnika. — W Pizie w Toskanii uroczystość świętego Raineryusza, Wyznawcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz