środa, 15 maja 2019

16. maja AD MMXIX - św. Ubalda Biskupa i Wyznawcy (w Polsce: bł. Andrzeja Boboli Męczennika)

S. Ubaldi Episcopi Confessoris ~ SemiduplexTempora: Feria Quinta infra Hebdomadam III post Octavam Paschae

Żywot świętego Ubalda, biskupa
(Żył około roku Pańskiego 1160)


















Święty Ubald urodził się około roku 1084 we Włoszech, w prowincji spoletańskiej, w mieście Gubio. Pochodził ze starożytnej i znakomitej rodziny. Straciwszy ojca w dziecięctwie, oddany został w opiekę stryja, człowieka bardzo pobożnego, który w pierwszych latach sam się zajmował jego wychowaniem, a później umieścił go w konwikcie przy kościele św. Mariana, utrzymywanym przez kanoników regularnych.
Były to czasy wielkiego zepsucia obyczajów, wszakże Ubald, wyniósłszy z domu pobożne wychowanie, a szczególnie wsparty opieką Matki Bożej, do której miał wielkie nabożeństwo, stanowił rzadki wyjątek wśród rozpustnej młodzieży. Doszedłszy do lat dojrzałych, chcąc się tym lepiej utwierdzić na drodze wyższej pobożności, uczynił ślub dozgonnej czystości.
Świątobliwość, jaką już wtedy jaśniał, jako też wyższe wykształcenie i biegłość w naukach, którym się z upodobaniem oddawał, zwróciły na niego uwagę świętego Grameriana, biskupa. Wstąpiwszy pod jego wpływem do stanu duchownego, wkrótce po wyświęceniu na kapłaństwo został przez niego mianowany przeorem zgromadzenia kanoników regularnych przy kościele świętego Mariana, gdzie niegdyś pobierał nauki.
Zgromadzenie to od lat kilku żyło w wielkiej swawoli. Ubald srodze nad tym bolał, modlił się dzień i noc, prosząc Boga o nawrócenie współbraci, a widząc, że są tak zepsuci, iż żadne upomnienia z jego strony nie odniosłyby skutku, nauczał ich tylko przykładem własnego świątobliwego życia. Bracia znienawidzili go za to i wszelkimi sposobami starali się zmusić do zrzeczenia się przełożeństwa, ale św. Ubald nie zrażał się tym, że wreszcie najłagodniejszym postępowaniem i wielką miłością pozyskał serca trzech zakonników, mniej niż inni zepsutych. Gdy mu wkrótce potem doniesiono o świeżo założonym podobnym zgromadzeniu kanoników regularnych około miasta Rawenny, odznaczającym się ścisłym przestrzeganiem reguły, udał się tam i zabawił kilka miesięcy, aby się przejąć duchem i zwyczajami tego wzorowego klasztoru. Wróciwszy, wprowadził we własnym klasztorze tę samą karność, a Pan Bóg tak mu pobłogosławił, że w krótkim czasie wszyscy bracia, ujęci słodyczą, pokorą i miłością przełożonego, nie tylko stali się dla całego miasta wzorem świątobliwych duchownych, lecz w klasztorze ich ustaliła się najściślejsza karność zakonna, mogąca służyć za wzór wszystkim innym klasztorom.
Niedługo potem podczas pożaru, który zniszczył większą część miasta, spalił się i klasztor kanoników regularnych, których przeorem był święty Ubald. To mu poddało myśl zrzeczenia się przełożeństwa, czego już dawno pragnął, mając zamiar udać się na samotne miejsce. Nie chcąc w tak ważnej rzeczy uchybić woli Bożej, zasięgnął rady błogosławionego Piotra z Rimini, mieszkającego na puszczy. Ten polecił mu, aby pozostał na stanowisku, na które go Bóg powołał, gdyż zamiar jego był pokusą złego ducha, zamierzającego przywieść zgromadzenie do nowego upadku. Święty usłuchał rady, a odbudowawszy klasztor, przez gorliwą pracę uczynił go pierwszym w całych Włoszech co do ścisłości zachowywania ustaw zakonnych.
Lecz Pan Bóg chciał umieścić swego sługę na wyższym jeszcze świeczniku. Po śmierci biskupa Perugii duchowieństwo i mieszkańcy tego miasta, obrali jego następcą Ubalda. Święty ukrył się przed wysłanymi do niego posłami, a dowiedziawszy się, że się udali do papieża, sam pospieszył do Rzymu i tyle usilnymi prośbami dokazał, że Ojciec święty nie zatwierdził jego wyboru. W dwa lata potem, gdy po śmierci biskupa miasta Gubio duchowieństwo nie mogło pogodzić się co do wyboru nowego, został święty Ubald wysłany do papieża, aby on mocą swej najwyższej władzy położył koniec sporowi. Ojciec św., który poprzednim razem niechętnie uległ prośbom Ubalda i zwolnił go od przyjęcia biskupstwa Perugii, rad skorzystał z tej sposobności, aby go zamianować biskupem jego rodzinnego miasta. Napróżno Święty ze łzami w oczach prosił o uwolnienie od tej godności. Papież nie miał już względu na jego pokorne wymówki i sam wyświęcił go na biskupa, roku Pańskiego 1129.
Objąwszy katedrę zajaśniał św. Ubald wielką gorliwością apostolską. Przekonany, że wysoki urząd, na który został wyniesiony, wyższej jeszcze świątobliwości wymaga, podwoił modlitwy i ćwiczenia pokutne, w których zawsze celował. Jakkolwiek od dawna odznaczał się wielką wstrzemięźliwością w użyciu pokarmów, zostawszy biskupem jeszcze skromniej żyć zaczął. Zwykł też był mawiać: "Biskup powinien odznaczać się nie wykwintnością, lecz właśnie ostrością życia; nie wspaniałością swojego domu, lecz ścisłym ubóstwem i tym większą dla biednych hojnością". Gdy mu razu pewnego zwrócono uwagę, że mając znaczne dochody więcej sług trzymać powinien, odrzekł: "Dostałem większe dochody nie na to, abym więcej sług płacił, lecz więcej ubogich wspierał".
Spomiędzy wszystkich cnót, którymi jaśniał, pokora i łagodność były najgłówniejszymi. Pewien mieszkaniec miasta Gubio chciał nieprawnie wznieść mur na gruncie swojego sąsiada, wskutek czego wszczęła się między nimi gwałtowna, całe miasto gorsząca kłótnia. Święty biskup, pragnąc ich pogodzić, udał się sam na miejsce, ale wdzierca, człowiek nadzwyczaj gwałtowny, nie tylko nie usłuchał jego upomnień, czynionych z wielką łagodnością, lecz uniósł się do tego stopnia, że porwawszy się na niego obalił go na ziemię i wrzucił w dół napełniony wapnem. Święty odszedł spokojnie i nie zamierzał dochodzić swej krzywdy, lecz sam lud upomniał się o krzywdę swojego ukochanego pasterza i zaczął się domagać od władzy świeckiej, aby winowajcę jak najsurowiej ukarano. Gdy doniesiono o tym Ubaldowi, zażądał, aby tę sprawę, jak nakazuje prawo, oddano pod jego sąd. Przyprowadzono obwinionego i święty Ubald zapytał, czy uznaje wielkość swojej winy, że biskupa tak srodze znieważył. Winowajca odrzekł, że dobrze czuje jak bardzo wykroczył. "A czy gotów jesteś poddać się wszelkiej karze?" - pytał dalej święty Ubald. "Gotów jestem na to - odpowiedział znowu obwiniony - chciażby mnie na śmierć skazano". Wtedy Święty zstąpił z tronu biskupiego i rzucił się skruszonemu grzesznikowi na szyję, mówiąc: "Uściskaj mnie, bracie kochany! Ten pocałunek pokoju niech ci będzie jedyną karą, byłeś szczerze obżałował i ten i inne swoje grzechy".
Świętość jego w kilku wypadkach wybawiła miasto Gubio od różnych klęsk, grożących mieszkańcom. Gdy cesarz Fryderyk Rudobrody groził tej krainie zniszczeniem, Ubald, wyszedłszy naprzeciw niego, skłonił go do odejścia i takie zrobił na nim wrażenie, że cesarz upadł mu do nóg, prosił go o błogosławieństwo i polecił się jego modlitwie.
Na kilka lat przed śmiercią zapadł święty Ubald ciężko na zdrowiu, mimo to jednak nie folgował sobie w pracy i nadal gorliwie zajmował się swoją ukochaną trzodą. W wigilię Zesłania Ducha świętego w roku 1160, po odprawieniu obrzędów kościelnych w katedrze, ciężko zachorował. Lud tłumnie otoczył pałac biskupi, a Święty kazał wszystkich przypuszczać do siebie i czule się z nimi żegnał, błogosławiąc każdego. Wieczorem przyjął ostatnie Sakramenta święte i wśród gorącej modlitwy i aktów nabożnych oddał Bogu ducha roku Pańskiego 1160, dnia 16 maja, w którym też dniu Kościół obchodzi jego pamiątkę.
Papież Celestyn III zaliczył go w poczet Świętych w roku 1192. Wsławiony wielu cudami za życia i po śmierci, jest szczególnym patronem przeciw opętaniu od złego ducha.

Nauka moralna

Niech sposób, w jaki święty Ubald postąpił z owym mieszkańcem miasta Gubio, który go ciężko znieważył, a którego on ukarał tylko pocałunkiem pokoju, nauczy cię, jak masz zachowywać się wobec tych, którzy tobie jakąkolwiek krzywdę lub przykrość wyrządzili.
Wrodzona człowiekowi samolubna miłość wywołuje w jego sercu pewien wstręt do tego, który go skrzywdził. Serce ludzkie trudno jest nakłonić, aby kochało swego przeciwnika; a przecież ta cnota, aby kochać nieprzyjaciół, jest najpotrzebniejsza. Takiego przykazania nikt nie mógł dać człowiekowi, tylko sam Bóg; ale też nikt nie może go wypełnić, tylko prawdziwy chrześcijanin.
Pan Bóg wymaga od człowieka, aby wierzył w artykuły czyli dogmaty wiary świętej, choć niewszystkie są przystępne dla rozumu ludzkiego. - Wymaga również, aby przykazanie o przebaczaniu uraz, jakkolwiek się nie zgadza z zepsutą wolą człowieka, było ściśle zachowane. I brzydzi się Bóg człowiekiem, nie przyjmuje jego ofiary, każe mu ją zostawić daleko od ołtarza i iść pojednać się z bratem, a dopiero wtenczas, gdy jego serce będzie już odmienione, pozwala złożyć dar na ołtarzu. Więc choć serce, rozum i wola są przeciwne, to Bóg rozkazuje, Bóg tak chce i tego żąda od ciebie. Nie możesz okazać Bogu większego posłuszeństwa, poddaństwa i czci nad to, gdy z serca przebaczasz swemu nieprzyjacielowi. Jeżeli ci to trudno przychodzi, to pomyśl, że Pan Bóg więcej dla ciebie uczynił. Powiedz sobie: Bóg mi to rozkazuje! Czyż Go słuchać nie będę? Dla jakiejś wysoko postawionej osoby, dla króla wszystko gotów jestem uczynić; a czyliż dla Pana Boga nie mogę uczynić tej małej ofiary z serca mego? - Oddać złym za złe, jest to zemścić się po ludzku, odpłacić dobrym za złe, to zemścić się po Bożemu. "Nie mów: {Oddam złość!} Czekaj na Pana, a wybawi cię" (Przyp. 20, 22).

Modlitwa

Racz nam, Panie, z miłosierdzia Twojego użyczyć wsparcia, a za wstawieniem się św. Ubalda, Wyznawcy Twojego i biskupa, przeciw wszelkim złego ducha zasadzkom, prawicę Twojej wszechmocności nad nami rozciągnij. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.

św. Ubald, biskup
urodzony dla świata 1084 roku,
urodzony dla nieba 16.05.1160 roku,
kanonizowany 1192 roku,
wspomnienie 16 maja

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku - Katowice/Mikołów 1937r.

za: http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/u/ubald.htm


Introitus
Eccli 45:30.
Státuit ei Dóminus testaméntum pacis, et príncipem fecit eum: ut sit illi sacerdótii dígnitas in ætérnum. Allelúja, allelúja.
Ps 131:1
Meménto, Dómine, David: et omnis mansuetúdinis ejus.
V. Glória Patri, et Fílio, et Spirítui Sancto.
R. Sicut erat in princípio, et nunc, et semper, et in saecula saeculórum. Amen
Státuit ei Dóminus testaméntum pacis, et príncipem fecit eum: ut sit illi sacerdótii dígnitas in ætérnum. Allelúja, allelúja.

1
Introit
Syr 45:30
Pan zawarł z nim przymierze pokoju i ustanowił go przełożonym, aby godność kapłańska została przy nim na wieki.
Ps 131:1
Pomnij, Panie, na Dawida i na całą jego gorliwość.
V. Chwała Ojcu, i Synowi i Duchowi Świętemu.
R. Jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Pan zawarł z nim przymierze pokoju i ustanowił go przełożonym, aby godność kapłańska została przy nim na wieki.
Gloria Gloria 

Top  Next
Oratio
Orémus.
Auxílium tuum nobis, Dómine, quǽsumus, placátus impénde: et, intercessióne beáti Ubaldi Confessóris tui atque Pontíficis, contra omnes diáboli nequítias déxteram super nos tuæ propitiatiónis exténde.
Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum.
R. Amen.


Orémus.
de S. Maria
Concéde nos fámulos tuos, quæsumus, Dómine Deus, perpétua mentis et corporis sanitáte gaudére: et, gloriósa beátæ Maríæ semper Vírginis intercessióne, a præsénti liberári tristítia, et ætérna pérfrui lætítia.

Contra persecutores Ecclesiæ
Ecclésiæ tuæ, quæsumus, Dómine, preces placátus admítte: ut, destrúctis adversitátibus et erróribus univérsis, secúra tibi sérviat libertáte.
Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum.
R. Amen.

3
Kolekta
Módlmy się.
Panie, udziel nam łaskawie Twej pomocy i za wstawiennictwem św. Wyznawcy Twego i Biskupa Ubalda wyciągnij ku nam Twoją litościwą prawicę, aby nas bronić od wszelkiej złości szatana.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków.
R. Amen.

Top  Next
Lectio
Léctio libri Sapiéntiæ.
Eccli 44:16-27; 45, 3-20.
Ecce sacérdos magnus, qui in diébus suis plácuit Deo, et invéntus est justus: et in témpore iracúndiæ factus est reconciliátio. Non est invéntus símilis illi, qui conservávit legem Excélsi. Ideo jurejurándo fecit illum Dóminus créscere in plebem suam. Benedictiónem ómnium géntium dedit illi, et testaméntum suum confirmávit super caput ejus. Agnóvit eum in benedictiónibus suis: conservávit illi misericórdiam suam: et invenit grátiam coram óculis Dómini. Magnificávit eum in conspéctu regum: et dedit illi corónam glóriæ. Státuit illi testaméntum ætérnum, et dedit illi sacerdótium magnum: et beatificávit illum in glória. Fungi sacerdótio, et habére laudem in nómine ipsíus, et offérre illi incénsum dignum in odórem suavitátis.
R. Deo gratias.

4
Lekcja
Czytanie z Księgi Syracydesa.
Syr 44:16-27; 45:3-20
Oto wielki kapłan, który za dni swoich podobał się Bogu i okazał się sprawiedliwym, a w czasie gniewu stał się pojednaniem. Nie znalazł się jemu podobny, który by zachował prawo Najwyższego. Przeto na mocy przysięgi sprawił Pan, iż rozrósł się on w ludzie Jego. Dał mu błogosławieństwo dla wszystkich narodów i przymierze swoje utwierdził nad głową jego. Uznał go przez swe błogosławieństwa, zachował dlań swe miłosierdzie, (tak iż) znalazł on łaskę w oczach Pańskich. Wobec królów uczynił go wielkim i dał mu wieniec chwały. Postanowił z nim wieczne przymierze i dał mu najwyższe kapłaństwo, i w chwale go uszczęśliwił, by sprawował władzę kapłańską i czci doznawał dla Jego imienia, i składał Mu godną ofiarę kadzenia ku wdzięcznej wonności.
R. Bogu dzięki.

Top  Next
Alleluja
Allelúja, allelúja
Ps 109:4
Tu es sacérdos in ætérnum, secúndum órdinem Melchísedech. Allelúja.
V. Hic est sacérdos, quem coronávit Dóminus. Allelúja.

5
Graduał
Alleluja, alleluja.
Ps 109:4
Tyś kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka. Alleluja.
V. Oto kapłan, którego uwieńczył Pan. Alleluia.

Top  Next
Evangelium
Sequéntia +︎ sancti Evangélii secúndum Matthǽum.
R. Gloria tibi, Domine!
Matt 25:14-23.
In illo témpore: Dixit Jesus discípulis suis parábolam hanc: Homo péregre proficíscens vocávit servos suos, et trádidit illis bona sua. Et uni dedit quinque talénta, álii autem duo, álii vero unum, unicuíque secúndum própriam virtútem, et proféctus est statim. Abiit autem, qui quinque talénta accéperat, et operátus est in eis, et lucrátus est ália quinque. Simíliter et, qui duo accéperat, lucrátus est ália duo. Qui autem unum accéperat, ábiens fodit in terram, et abscóndit pecúniam dómini sui. Post multum vero témporis venit dóminus servórum illórum, et pósuit ratiónem cum eis. Et accédens qui quinque talénta accéperat, óbtulit ália quinque talénta,dicens: Dómine, quinque talénta tradidísti mihi, ecce, ália quinque superlucrátus sum. Ait illi dóminus ejus: Euge, serve bone et fidélis, quia super pauca fuísti fidélis, super multa te constítuam: intra in gáudium dómini tui. Accéssit autem et qui duo talénta accéperat, et ait: Dómine, duo talénta tradidísti mihi, ecce, ália duo lucrátus sum. Ait illi dóminus ejus: Euge, serve bone et fidélis, quia super pauca fuísti fidélis, super multa te constítuam: intra in gáudium dómini tui.
R. Laus tibi, Christe!
S. Per Evangelica dicta, deleantur nostra delicta.

6
Ewangelia
Ciąg dalszy +︎ Ewangelii świętej według Mateusza.
R. Chwała Tobie Panie.
Mt 25:14-23
Onego czasu: Rzekł Jezus uczniom swoim tę przypowieść: «Człowiek pewien odjeżdżając daleko, zwołał sługi swoje i oddał im majętność swoją. I jednemu dał pięć talentów, a drugiemu dwa, a innemu jeden: każdemu według jego zdolności. I wnet odjechał. A ten, który był wziął pięć talentów, poszedł i zarabiał nimi, a zyskał drugie pięć. Podobnie i ten, który dwa otrzymał, zyskał drugie dwa. Ale ten, który otrzymał był jeden, odszedłszy, zakopał go w ziemi i skrył pieniądze pana swego.
A po długim czasie wrócił pan sług onych i począł rozliczać się z nimi. I przystąpiwszy ten, który pięć talentów otrzymał, wręczył mu drugie pięć talentów, mówiąc: Panie, dałeś mi pięć talentów, otom drugie pięć zyskał. Rzekł mu pan jego: Dobrze, sługo prawy i wierny, żeś w małym był wierny, dam ci władzę nad wieloma: wnijdź do wesela pana twego. Przystąpił też i ten, który dwa talenty otrzymał, i rzekł: Panie, dałeś mi dwa talenty, otom zyskał drugie dwa. Rzekł mu pan jego: Dobrze, sługo prawy i wierny, żeś w małym był wierny, dam ci władzę nad wieloma: wnijdź do wesela pana twojego.»
R. Chwała Tobie, Chryste.
S. Niech słowa Ewangelii zgładzą nasze grzechy.
Credo Credo  

Top  Next
Offertorium
Ps 88:21-22
Invéni David servum meum, óleo sancto meo unxi eum: manus enim mea auxiliábitur ei, et bráchium meum confortábit eum. Allelúja.

8
Ofiarowanie
Ps 88:21-22
W czasie konsekracji namaszcza się głowę i ręce biskupa Krzyżmem świętym.
Znalazłem Dawida, mojego sługę, namaściłem go świętym olejem moim, by ręka moja zawsze z nim była i ramię moje go umacniało.

Top  Next
Secreta
Sancti tui, quǽsumus, Dómine, nos ubíque lætíficent: ut, dum eórum mérita recólimus, patrocínia sentiámus.
Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum.
R. Amen.

de S. Maria
Tua, Dómine, propitiatióne, et beátæ Maríæ semper Vírginis intercessióne, ad perpétuam atque præséntem hæc oblátio nobis profíciat prosperitátem et pacem.

Contra persecutores Ecclesiæ. 
Prótege nos, Dómine, tuis mystériis serviéntes: ut, divínis rebus inhæréntes, et córpore tibi famulémur et mente.
Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum.
R. Amen.

9
Secreta
Panie, niech nam wszędzie sprawiają radość Twoi Święci, abyśmy wspominając ich zasługi doznali również ich opieki.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków.
R. Amen.

Top  Next
Prefatio
Paschalis
Vere dignum et justum est, æquum et salutáre: Te quidem, Dómine, omni témpore, sed in hoc potíssimum gloriósius prædicáre, cum Pascha nostrum immolátus est Christus. Ipse enim verus est Agnus, qui ábstulit peccáta mundi. Qui mortem nostram moriéndo destrúxit et vitam resurgéndo reparávit. Et ídeo cum Angelis et Archángelis, cum Thronis et Dominatiónibus cumque omni milítia coeléstis exércitus hymnum glóriæ tuæ cánimus, sine fine dicéntes:

10
Prefacja
Prefacja Wielkanocna
Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy Ciebie, Panie, zawsze, a zwłaszcza w tym dniu uroczyściej sławili, gdy jako nasza Pascha został ofiarowany Chrystus. On bowiem jest prawdziwym Barankiem, który zgładził grzechy świata; On umierając zniweczył naszą śmierć i zmartwychwstając przywrócił nam życie.
Przeto z Aniołami i Archaniołami, z Tronami i Państwami oraz ze wszystkimi hufcami wojska niebieskiego śpiewamy hymn ku Twej chwale, wołając bez końca:
Communicántes, et memóriam venerántes, in primis gloriósæ semper Vírginis Maríæ, Genetrícis Dei et Dómini nostri Jesu Christi: sedZjednoczeni w Świętych Obcowaniu, ze czcią wspominamy najpierw chwalebną zawsze Dziewicę Maryję, Matkę Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa:



Top  Next
Communio
Luc 12:42.
Fidélis servus et prudens, quem constítuit dóminus super famíliam suam: ut det illis in témpore trítici mensúram. Allelúja.

13
Komunia
Łk 12:42
Oto wierny i roztropny sługa, którego Pan postanowił nad swoją czeladzią, by każdemu wydzielał żywność w odpowiednim czasie.

Top  Next
Postcommunio
Orémus.
Præsta, quǽsumus, omnípotens Deus: ut, de percéptis munéribus grátias exhibéntes, intercedénte beáto Ubáldo Confessóre tuo atque Pontífice, benefícia potióra sumámus.
Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum.
R. Amen.


Orémus.
de S. Maria
Sumptis, Dómine, salútis nostræ subsídiis: da, quæsumus, beátæ Maríæ semper Vírginis patrocíniis nos ubíque prótegi; in cujus veneratióne hæc tuæ obtúlimus majestáti.

Contra persecutores Ecclesiæ. 
Quaesumus, Dómine, Deus noster: ut, quos divína tríbuis participatióne gaudére, humánis non sinas subjacére perículis.
Per Dominum nostrum Jesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum.
R. Amen.

14
Pokomunia
Módlmy się.
Wszechmogący Boże, spraw, prosimy, abyśmy składając dzięki za przyjęte dary, za przyczyną świętego N., Wyznawcy Twego i Biskupa, otrzymywali coraz większe dobrodziejstwa.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków.
R. Amen.

Żywot błogosławionego Jędrzeja Boboli, Męczennika.
(Żył około roku Pańskiego 1650).
Z

Z
e sławnej i ojczyźnie swojej niepospolicie zasłużonej rodziny Bobolów, pochodził ten sługa Boży, który przyszedł na świat roku Pańskiego 1591. Od pobożnych rodziców w naukach i świętych obyczajach wyćwiczony, wstąpił za młodu jeszcze do zakonu Jezuitów, aby w nim zdrowie i życie dla Chrystusa położyć. Zostawszy kapłanem, oddał się całem sercem pracy około zbawienia bliźnich swoich. Bóg też hojnie błogosławił wytrwałej, a gorliwej pracy misyonarza Swego, darząc go ku temu szczególniejszym darem wymowy, słodyczą w obcowaniu z bliźnimi, i przedziwną gorliwością o rozszerzanie chwały Bożej, której żadne cierpienia, ani wysiłki Apostolskiej pracy zwyciężyć nie zdołały. Takimi darami wzbogacony błog. Jędrzej przebiegał wszerz i wzdłuż całe Podlasie, nauczał i przekonywał tak prosty lud, który całem sercem lgnął do niego, jak też i wykształconych i możnych tego świata, prowadząc wszystkich do jedności wiary i do Chrystusa.
Atoli im więcej dusz błogosławiony wyrywał z mocy piekielnej, im bardziej lud wierny za jego pracą i nauką do pokuty się garnął, im gorliwiej oczyszczał tę winnicę Chrystusową, którą mu Bóg powierzył, z kąkolu, jaki na niej siał nieprzyjaciel, tem jak to zwykle bywa — cięższe prześladowania znosić musiał od służalców piekła. Nie obeszło się bez fałszywych oszczerstw, najzelżywszych obelg; ale gdy święty Mąż na to wszystko słodyczą tylko i cierpliwością odpowiadał, postanowili nareszcie, niechcący się nawrócić, umęczyć tego Wyznawcę Chrystusa. Dawno on już oddał Bogu swe życie w ofierze, dawno pragnął wylaniem krwi swojej stwierdzić i wiarę i miłość, jaka gorzała w sercu jego ku Zbawicielowi; to też bynajmniej nie zastraszył się na wiadomość, że nieprzyjaciele czyhają na życie jego, a spostrzegłszy w lesie najeżdżających go nieprzyjaciół, ukląkł i wołając do Nieba: „Stań się wola Twoja“, oddał się ponownie Bogu, jako ofiara całopalenia.
Mordercy dostawszy w ręce swoje sługę Bożego, obdarli go natychmiast z szat i związawszy go, bili i siekli rózgami, przywlókłszy go w ten sposób do opodal leżącego miasteczka Janowa, gdzie się dopiero miała nasycić ich namiętność, pozbawiona już czucia ludzkiego. — Zdarto następnie żywcem skórę z głowy błogosławionego Męczennika, toż samo z palców i z rąk, a szydząc bezbożnie ze święceń i stroju kapłańskiego, zasypywali świeże rany plewami z jęczmienia. Inni tymczasem przypiekali boki pochodniami, lub ostre mu drzazgi za paznogcie wbijali. A kiedy Błogosławiony tylko modlitwą na ustach lub słowami odpowiadał na te i tym podobne męczarnie, prosząc Boga o przebaczenie dla oprawców swoich, siepacze nie mogąc znieść tej mowy, wyłupili mu jedno oko i wyrwali język przez ranę, którą w tym celu w karku otworzyli.

 Tak porozdzieranego najkropniejszemi ranami, wrzucili na pół żywego do błota. Konał tam błogosławiony przez kilka godzin, aż nareszcie herszt bezbożników widząc, że jeszcze żyje, dobił go mieczem. Po dokonanej zbrodni rozbiegli się siepacze, tymczasem pobożni zabrali święte zwłoki i przenieśli je do Pińska, gdzie uczciwie pochowane zostały. Byro to roku 1657.
Od tego czasu naród nasz gorąco pragnął, aby Stolica święta przyznała i ogłosiła światu nowego Patrona naszego, atoli dla różnych nieszczęść i zamieszek w kraju prośby królów i panów zostawały bezskuteczne. I tak dopiero Ojciec święty, Pius IX policzył go w poczet Błogosławionych w maju roku 1853.

Nauka moralna.
„A duszę Moją kładę za owce Moje.“ (Jan 10, 15). Przez te słowa okazał Pan Jezus wielkie pragnienie, aby cierpieć i umierać za nas. Nie mówił: Odbiorą Mi życie, ukrzyżują Mnie za owce Moje, ale nikt Mu życia nie mógł odebrać, lecz dobrowolnie je za nas oddał, jak o Nim przepowiedział Prorok: „Ofiarowan jest, iż sam chciał.“ (Izaj. 53, 7). I dziś w Niebie królujący mówi: „A duszę kładę za owce Moje“ i gdyby tego było potrzeba, pozwoliłby się jeszcze raz ukrzyżować, a nawet za jednę duszę, aby była zbawiona. Miłość Jezusa Chrystusa ku nam objawia się w dwóch rzeczach: w pragnieniu wewnętrznem cierpieć za nas i w rzeczywistości ofiarowania się na krzyżu. Zbawienie nasze zależy na wewnętrznej woli pragnienia tego, czego nie możesz w rzeczywistości wypełnić — nie możesz przelać krwi męczeńskiej dla Jezusa Chrystusa, ale możesz tego pragnąć i być w każdej chwili gotowym ofiarować Mu życie swoje; — nie możesz nawracać niewiernych, nie możesz całego świata grzeszników pozyskać Chrystusowi, ale możesz tego pragnąć i za nich się modlić. O jak mało i prawie nic dla Ciebie, Boże, nie czynię i nie cierpię, niech przynajmniej mam to pragnienie wszystko dla Ciebie czynić, dla Ciebie cierpieć i dla Ciebie żyć i umierać.
Błogosławiony Jędrzej Bobola wiedział, co go czeka w tem życiu za jego pracę około nawracania niewiernych, a jednak nie przeląkł się, nie przestał pracować nad ich nawracaniem. Bo wiedział bardzo dobrze, jak wielkim darem jest Wiara święta, chętnie więc swe życie ofiarował, aby módz tę wiarę wlewać w serca bliźnich swoich. Dlatego prosi Kościół święty Boga, abyśmy przez przyczynę tego błogosławionego Męczennika zawsze niezłomni zostali w tej wierze, dla której błogosławiony Bobola wśród rozlicznych mąk na świecie koronę męczeńską sobie zasłużył. Abyśmy znosili raczej wszystkie przeciwności, aniżeli szkodę duszy własnej.

Modlitwa.
Boże i Panie mój, racz to łaskawie sprawić, abyśmy za przykładem błogosławionego Męczennika Twego, Jędrzeja Boboli, zawsze niezłomni zotali w tej wierze, a tem samem zbawienia wiecznego dostąpili. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi, po wszystkie wieki wieków. Amen.
∗                    ∗

Męczeństwo św. Andrzeja Boboli


Chwała Ci Panie wszędzie i bez miary:
Krew męczenników – oto ziarno wiary.
To piński apostoł, ów Andrzej Bobola,
Co poszedł na męki z miłości gorącej,
I ziarno zbawienia z krwią posiał w te pola,

Zbawienia dusz ludzkich żarliwie pragnący,
W znak wiary czystości dom stary Boboli
Szat innych nad białe u siebie nie chował,
Dostatków używał tak miernie jak soli,
A służąc orężno, kościoły fundował.

Więc Pan też tem jego zasługi nagrodził,
Że w domu Bobolów mąż Boży się zrodził,
Ostatni męczennik w tej polskiej Koronie,
Gdy Waza Kazimierz zasiadał na tronie.
I w Pańskiej winnicy jest Andrzej Bobola
Tym mężem, co wyszedł ostatni na pola,
A Chrystus mu przecie użyczył tej płacy.
Choć wyszedł ze wszystkich ostatni do pracy.

Stąd, jako Stanisław, jest w sztuki pocięty,
I ciało się jego znów zrosło miłośnie...
Tak, kiedy Rzym powie, że Andrzej jest Święty
I Polska na powrót jak cudem się zrośnie.
A naród szczęśliwy i wierny Ojczyźnie
Andrzeja Bobolę podejmie kochaniem,
I w miejscu męczeństwa pod jego wezwaniem
I miasto i kościół podniesie w pińszczyźnie!
Wincenty Pol, fragment Pieśń Janusza (1833–1835)

Główne daty z życia św. Andrzeja

O licznej i zasłużonej pod każdym względem rodzinie Bobolów w Małopolsce mają obszerne wiadomości wszystkie życiorysy św. Andrzeja. Jeden z jego przodków był wojewodą ruskim, inny kasztelanem w Przemyślu, inni znów fundowali klasztory i kościoły.
Przyszły apostoł Polesia i piński męczennik urodził się w wojew. Sandomierskiem w r. 1591, jako syn Krzysztofa Boboli herbu Leliwa. Istnieje dotychczas w Sandomierzu na brzegu Wisły dawny gmach jezuickiego kolegium, gdzie Andrzej Bobola ukończył szkoły średnie, gdzie też w Sodalicji Mariańskiej służył Bogarodzicy pod Jej sztandarem.
Jako dwudziestoletni młodzieniec wstępuje do nowicjatu XX. Jezuitów w Wilnie w r. 1611, a dn. 31 lipca 1613 r. składa pierwsze śluby zakonne w dniu św. Ignacego Loyoli, zakonodawcy Towarzystwa Jezusowego. W czasie filozoficznych studiów w Wilnie koleguje między innymi ze sławnym później x. Maciejem Sarbiewskim.
Następne dwa szkolne lata próbuje swych sił jako nauczyciel w niższych klasach w Brunsberdze w Warmii i w Pułtusku. W r. 1618 wraca do Wilna na studia teologiczne do kolegium św. Jana, zakończone sakramentem kapłaństwa, który otrzymał u grobu św. Kazimierza d. 12 marca 1622 z rąk x. bpa Eustachego Wołowicza. Dzień ten dla zakonnej rodziny jezuickiej był bardzo ważny, bo właśnie w tym roku odbyła się w Rzymie kanonizacja św. Ignacego i św. Franciszka Ksawerego.
Okres 35 lat kapłańskiej pracy spędził gorliwy apostoł na różnych posterunkach w całej niemal Polsce i na jej kresach. Nieśwież, Wilno, Bobrujsk, Płock, Warszawa, Łomża, Pińsk, powtórnie Wilno i Pińsk, oto miejscowości, gdzie pracował jako kaznodzieja, dyrektor szkół, superior, a przede wszystkim jako wybitny misjonarz ludowy.
Najdłużej, bo lat 10 był moderatorem Sodalicji i kaznodzieją we Wilnie, oraz również lat 10, lecz z przerwami z powodu wojny, w Pińsku.
Do ważniejszych dat dodać należy 2 czerwca 1625 r., w którym to dniu Andrzej Bobola złożył uroczystą profesję zakonną w kościele św. Kazimierza w Wilnie, a rękopis własnoręczny tych ślubów św. Andrzeja przechowuje dotąd nowicjat Jezuicki w Starejwsi pod Brzozowem.
Wielkie, głębokie i czułe nabożeństwo do Bogarodzicy wyniósł św. Andrzej z domu rodzicielskiego, spotęgował je w Sodalicji szkolnej w Sandomierzu, a szerzył naokoło siebie w duszach sobie powierzonych jako moderator, zwłaszcza w Wilnie, Bobrujsku i Pińsku. Nic też dziwnego, że w starych modlitwach do tego gorliwego moderatora, spotykamy takie słowa:
Wierny sługo Matki Bożej, pobożny czcicielu Niepokalanie poczętej Maryi Panny... uproś, by powstały wielkie szeregi sług Maryi, gotowych do zaciętej walki z szatanem i wysłańcami jego, napadającymi tak zacięcie na Kościół św. i na wszystko, co Boże.
Złotoustą obdarzony wymową, owiany zapałem misjonarskiej gorliwości wyzyskiwał w swej pracy mariańskie ideały i przez nabożeństwo do Maryi prowadził dusze do Chrystusa pracą swą zarówno na ambonie, jak w szkole i w konfesjonale.
Obietnicę daną Maryi już na szkolnej ławie: „Obieram Cię za Panią, Orędowniczkę i Matkę i mocno postanawiam nadal być zawsze sługą Twoim”, spełnił najdokładniej przez całe swe życie, toteż i Bogarodzica błogosławiła pracy swego wiernego sługi, sodalisa i moderatora.
Jedyną myślą, żądzą i troską jego było zbawienie dusz. I z równą miłością traktował wielkich i małych, uczonych i prostaczków, starców i dzieci Ci, którzy go poznali, odczuwać musieli czystą żądzę życia doskonalszego, toteż wielu opuszczało świat, wstępowało do klasztorów; lutrzy, kalwini, schizmatycy wracali na łono Kościoła, grzesznicy jednali się z Bogiem, schizma ginęła, ustępując miejsca duchowi katolickiej wiary, a wszyscy widzieli w nim potężne narzędzie w ręku Bożym dla zbawienia dusz (Żałobna skarga).
W Wilnie w czasie zaraźliwych chorób troszczył się i opiekował chorymi z wielkim zaparciem się siebie, a choć wskutek zarazy czterech ojców i tyluż braci padło ofiarą miłości, św. Andrzej wytrwał na stanowisku, co prawie za cud uważano.
Z czasów pięcioletnich rządów o. Andrzeja w Bobrujsku zanotowali pisarze, że odznaczał się wielką miłością dla swych braci i poddanych, zastępując w czasie choroby każdego w ich pracach i zajęciach.
O usposobieniu i charakterze o. Andrzeja w r. 42 jego życia ówczesny prowincjał o. Łęczycki takie daje świadectwo „dobrych, zdolności, sądu, roztropności, postępu w naukach, doświadczenie średnie, z usposobienia prędki, nadaje się do obcowania z ludźmi”.
Podobne również dał w 9 lat później określenie naszego apostoła o. Milewski:
Andrzej B. ma dobry sąd, dobrych zdolności roztropności i doświadczenia, dobrego postępu w naukach. Kompleksji krwistej, nadaje się do kazań i obcowania z ludźmi, sądzę że także do rządzenia.
Z późniejszych świadectw tych, którzy go znali, najcenniejszymi są zeznania x. Jana Łukaszewicza SI. Wspomniany autor utrwalił sobie jego postać w pamięci i następujący daje nam jego obraz:
Gdy uczyłem się w Pińsku w czasie wojny moskiewsko-kozacko-szwedzkiej (...) jako gościa wtedy przebywającego od dłuższego czasu widziałem i poznałem o. Bobolę. Kilka razy go odwiedziłem i w celi rozmawiałem. Był on poważny, skromny, wstrzemięźliwy, duchowny, pobożny, przestrzegający reguł zakonnych. Takim ja go widziałem i inni, a spoglądając na niego budowaliśmy się. Wzrostu był małego, głowa, twarz i korpus okrągłe, twarz miał pełną, cokolwiek zarumienioną. Włosy na głowie i brodzie przedwcześnie osiwiałe, bielutkie... O cnotach jego teologicznych i kardynalnych świadczy jego życie przeszłe i ostatnie zakonne, dobre zachowanie reguł; spokojny, pogodny z wszystkimi, jego żarliwość w kazaniach przez wiele lat, budujące rozmowy, owocodajne misje stąd pochodząca opinia o jego pobożności i cześć ludzi, oddawana jako znakomitemu zakonnikowi i świętemu.
Wziąwszy pod uwagę tę prawdę, że największą w tym życiu łaską dla człowieka jest śmierć poniesiona za wiarę, łatwo dojść do wniosku, że na palmę męczeństwa zasłużył sobie o. Andrzej cnotami rzeczywiście bohaterskimi.
Wiadomo z historii, jaki był ówczesny stan Kościoła na wschodnich kresach. Wojny moskiewsko-kozackie groziły nie tylko unii, ale również i katolikom obrządku łacińskiego. W przeciągu lat dwudziestu (1647–1667) zginęło z rąk kozackich około stu kapłanów katolickich, a w tej liczbie 40 jezuitów. Do tych należał jeden z najgorliwszych siewców ziarna prawdziwej Ewangelii, św. Andrzej, zraszając swój posiew własną krwią. Wiedział apostoł Polesia, że nie może być Kościół Chrystusowy bez prześladowania, a choć był pewien, że nauczając w okolicach Pińska ciemny lud prawdziwej wiary, ściągnie na siebie nienawiść schizmatyków, a może nawet śmierć, pracuje i walczy za wiarę, za Kościół Chrystusowy, walczy w obronie dusz Krwią Chrystusa odkupionych, które szatan przez swych wysłańców Bogu i niebu chciał wydrzeć.
W r. 1657, a w 66. swego życia, pracował św. Andrzej jako misjonarz na Polesiu, mając oparcie i stację w Pińsku, skąd wychodził do okolicznych wiosek na swe apostolskie żniwo. Był to okres rzeczywistego „potopu” na kresach Polski, gdy jej i Kościoła wrogowie ogniem i mieczem usiłowali wiarę katolicką i imię polskie zupełnie wytępić.
Opis męczeństwa i tortur św. Andrzeja podajemy tu w skróceniu według ostatniej pracy x. M. Czermińskiego SI.

Męczeństwo

Św. Andrzej Bobola udał się do Janowa, miasteczka odległego od Pińska o pięć mil, następnie do wioski Pieredił, aby tamtejszą ludność kazaniami i słuchaniem spowiedzi przygotować do obchodzenia uroczystości Wniebowstąpienia Pańskiego. Był to dzień pamiętny 16 maja 1657 r. Trwał właśnie na modlitwie po mszy św., gdy doszły do wsi pierwsze wieści od uciekających ludzi z Janowa o napadzie kozaków na lud katolicki i mordowaniu niewinnych. Niebawem nowi przybysze potwierdzili te straszne wieści, dodając, że kozacy upewniali przerażonych mieszkańców Janowa, że im się nic złego nie stanie, że odtąd oni będą ich panami, że tylko katolików wymordują. Rozpoczęła się formalna obława na wiernych synów Kościoła katolickiego; kto nie mógł zawczasu skryć się lub uciec, ginął z ręki kozaków.
Św. Andrzej, słysząc opowiadania przerażonych przybyszów, na razie postanowił pozostać w Pieredile, i oczekiwać przebiegu dalszych wypadków. Nie poczuwał, się do żadnej winy względem kozaków, która mogłaby rozgoryczyć ich serca ku niemu. Lecz lud przeczuwał, znając może lepiej dziki charakter kozaków, że grozi niebezpieczeństwo ich drogiemu misjonarzowi. Zaczął się gromadzić około świętego kapłana, prosić i zaklinać, aby siebie ratował dopokąd jeszcze czas, aby wsiadł do wozu i czym prędzej uciekał.
Sługa Boży, nie chcąc zasmucać życzliwych sobie ludzi, siadł do pojazdu i odjechał. Tymczasem w Janowie działo się jeszcze gorzej, niż to, co opowiadali przybysze w Pieredile. Kozacy nie zadowolili się mordem świeckich katolików, lecz zaczęli się dopytywać o kapłana-misjonarza, o którym dowiedzieli się, że nawraca schizmatyków na wiarę katolicką.
Znaleźli się między schizmatykami tacy, którzy podjęli się roli Judasza i oznajmili starszemu oddziału kozackiego, że jest nim właśnie św. Andrzej Bobola i że udał się w tym celu do Pierediła. Niezwłocznie kilku kozaków otrzymało rozkaz pojmania Sługi Bożego i przyprowadzenia go do Janowa. Jako obcy ludzie, nie znając okolicy wzięli sobie za przewodnika mieszkańca janowskiego, Czetwerynkę, który odtąd nie odstępował już kozaków, zmuszony przez nich, aby pilnował ich koni. Stało się to nie bez zrządzenia Bożej Opatrzności, która kieruje wszystkimi sprawami dla dobra swych wybranych i na chwałę swego Kościoła. Właśnie ten Czetwerynka, naoczny świadek tego wszystkiego, co opowiemy, w kilkadziesiąt lat później, jako starzec przeszło stuletni, pod przysięgą zeznawał szczegóły strasznej tragedii, odgrywającej się w Mogilnie i Janowie.
Zaledwie św. Andrzej dojechał do Mogilna, wsi sąsiadującej z Pierediłem, ukazali się kozacy, a na ich czele przewodnik janowski Czetwerynka. Dalsza ucieczka była niemożliwa. Kozacy otoczyli wóz, zatrzymali konie i ściągnęli na ziemię św. Andrzeja. Sługa Boży widząc, że żadnego nie ma ratunku i może już ostatnia dla niego wybiła godzina, spokojnie odezwał się do woźnicy, Jana Domanowskiego: „Niech się dzieje wola Boża”. Domanowski w obawie, że także jego mogą kozacy uwięzić, a nawet zabić, porzucił lejce, zeskoczył z wozu i uciekł do pobliskiego lasu. Jan Domanowski wstąpił później do posług domowych w zakonie Towarzystwa Jezusowego, i często o tym zdarzeniu opowiadał.
Tymczasem Kozacy z początku w sposób życzliwy zaczęli namawiać św. Andrzeja, ażeby przyjął ich wiarę. Gdy jednak sługa Boży stanowczo i odważnie sprzeciwiał się ich naleganiom i odezwał się: „raczej wy nawróćcie się, bo w tych błędach waszych nie zbawicie się; czyńcie pokutę”, zmienili swój sposób postępowania i gwałtem postanowili go zmusić do odstępstwa. Zdarli więc z niego suknię kapłańską i na wpół obnażonego zaprowadzili pod płot, gdzie przywiązawszy do pala, zaczęli go bić...
W owej wiosennej porze roku wielu ludzi pracowało w polu, zbiegli się więc zdjęci ciekawością, co się dzieje. Łoskot uderzeń i widok krwi przejął ich strachem; dlatego jedni zaczęli uciekać, inni odsunąwszy się nieco na bok, oczekiwali co się stanie dalej,
Gdy biczowanie tak samo nie odniosło skutku, jak poprzednio kuszenie łagodnymi słowami, kozacy przystąpili do użycia tortury. Nacięli świeżych gałęzi dębowych, okręcili niemi głowę św. Andrzeja w kształcie korony, a splatając ich końce ze sobą na węzeł, zaczęli ściskać, jakby kleszczami.
Pan Jezus po krwawym biczowaniu miał głowę ściśniętą cierniową koroną. W koronie św. Andrzeja brakowało cierni, lecz zastąpili je kozacy skręcaniem od czasu do czasu jej końców, gdy się rozluźniała; tylko na to uważali, ażeby czaszka nie pękła i to nie spowodowało wcześniejszej śmierci męczennika. Nie oszczędzali go jednak. Tak silnie bili go w twarz, że słudze Bożemu kilka zębów wypadło; z palców wyrywali paznokcie, z wyższej części ręki zdarli mu skórę, krew sącząc się z ran oblewała mu całe ciało.
Gdy mimo tych znęcań męczennik stał silnie w swoich przekonaniach i jeszcze nawracać usiłował swych katów, kozacy postanowili dostawić go do Janowa i tam oddać w ręce swej starszyzny. Odwiązali więc swoją ofiarę od pala, a następnie okręciwszy ją sznurem, przymocowali jego dwa końce do siodeł. Stosownie do tego, czy konie szły stępa, czy biegły kłusem, męczennik między nimi idący pieszo, musiał dotrzymywać im kroku. Gdy upadał na siłach z bólu i zmęczenia, inni kozacy jadący za nim, toporami i lancami naglili go do pośpiechu, przy czym zadali dwie głębokie rany w lewe ramię od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie w lewe ramię.
W koronie uwitej ze świeżych dębowych gałęzi, boso, obnażony, cały krwią oblany, zsiniały od uderzeń, z otwartymi ranami, wleczony przez Kozaków między końmi, po czterokilometrowej drodze z Mogilna, odbywał św. Andrzej swój wjazd do Janowa. W mieście odbywał się targ, zbiegło się więc wielu przypatrywać się temu dziwnemu widowisku. Na razie nikt nie wiedział co to za człowiek, jaka jego wina, że tak surowo został ukarany, a kozacy coraz straszniejsze wypowiadali doń groźby. Z początku Święty milczał na te wszystkie obelgi i tylko się modlił. Gdy jednak innym kozakom dano znać, że przyprowadzono łacińskiego kapłana, zbliżył się starszy z ich grona i zawołał do Męczennika: „Toś ty jest księdzem łacińskim?” Wówczas Sługa Boży stanowczo i z pewnym akcentem radości wypowiedział otwarcie: „Jestem kapłanem katolickim, urodziłem się w tej wierze i chcę w tej wierze umierać. Moja wiara jest prawdziwą i dobrą wiarą; jest tą, która prowadzi do zbawienia nie mogę zaprzeć się mojej świętej wiary. Raczej wy się nawróćcie i czyńcie pokutę, bo nie zbawicie się w waszych błędach... Jeżeli wytrwale będziecie gardzić waszymi błędami schizmatyckimi i przyjmiecie tę samą wiarę, którą ja wyznaję, rozpoczniecie poznawać Boga i zbawicie swe dusze”.
Tak niespodziewana zachęta wywołała oburzenie starszego z kozaków. Nagle wyciągnął z pochwy szablę i ciął nią w głowę męczennika. Byłby ją niezawodnie na dwoje rozpłatał, gdyby św. Andrzej, mimowolnym ruchem, nie zasłonił jej swą ręką i całym swym ciałem przechylając się na bok, nie udaremnił śmiertelnego ciosu.
Był jednak skutek tego uderzenia, a mianowicie rana na pierwszych trzech palcach prawej ręki, którą podnosił do obrony głowy. Sługa Boży, otrzymawszy to uderzenie, nie odezwał się ani jednym słowem. Wówczas kozak ów ponowił cios, lecz trafił tylko w stopę lewej nogi, przecinając żyłę i szczerbiąc kość. Wskutek tego uderzenia Święty upadł na ziemię.
Prawdopodobnie już wtedy, po otrzymaniu ran opisanych, św. Andrzej złożył wyznanie wiary św. tak, jak nam je przekazał ks. Jan Łukaszewicz:
Wierzę i wyznaję, mówił męczennik, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak, jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów, za nią tak, jak Apostołowie i wielu Męczenników, – także ja chętnie cierpię i umieram. Męczennik wypowiadał te słowa łagodnie, z dobrocią serca, o czym świadkowie mówią z prawdziwym podziwem.
Podczas, gdy św. Andrzej leżał na ziemi, jeden z kozaków końcem swej szabli wyłupał mu prawe oko i szydząc rzekł: „Spoglądasz na polskich (t. j. katolickich) Lachów!”.
Stary rękopis, opisując to zdarzenie, mówi nam, że
Św. Andrzej zachował się wówczas tak spokojnie, cicho, jakby nie on, lecz kto inny cierpiał. Żadnego oporu katom swym nie czynił, zdawało się, że cierpi z radością, tak wielką cierpliwość w owej chwili okazał.
Na publicznym placu w Janowie, w pobliżu głównej drogi prowadzącej do Ohowa, stał mały drewniany budynek, Grzegorza Hobowejczyka, który służył mieszkańcom na rzeźnię i jatkę. Tam miał się zakończyć ostatni akt tragedii, rozpoczętej w Pieredile i Mogilnie.
Po ostatnim odważnym wyznaniu wiary, o którym wyżej powiedzieliśmy, rozgniewani fanatyczni kozacy, postanowili użyć chociażby najstraszniejszych katuszy, aby św. Andrzeja zmusić do odstępstwa od wiary katolickiej. Gdyby to uzyskali, chociażby jakim małym znakiem z jego strony danym, że przystaje do wiary przez nich wyznawanej, jakiż zdobyliby tryumf dla schizmy, jakie zawstydzenie dla katolików, że im się udało na swoją stronę przeciągnąć kapłana katolickiego, i to tak znakomitego misjonarza, znanego w całej okolicy! Najwygodniejszym miejscem do odbycia tej ostatniej próby, wydawała im się właśnie owa rzeźnia, gdzie zasłonięci przed palącymi promieniami słońca (była to już bowiem druga połowa pogodnego miesiąca maja) i natłokiem ciekawej gawiedzi, mogli oddawać się szatańskiej, kusicielskiej robocie.
Zamiar swój w czyn wprowadzili. Nie zadając sobie trudu przenoszenie św. Andrzeja na rękach, sam bowiem po zadanych ranach już nie mógł chodzić, zawleczono go, zdaje się za lewą nogę, na miejsce nowych katuszy. Przypuszczenie nasze potwierdzają późniejsze oględziny zwłok, które wykazały zmianę położenia kości udowej w lewej nodze wszystkich kości kręgosłupa.
Św. Andrzeja rzucono na ławę czy stół rzeźniczy i rozpoczęto na żywym ciele przygotowania do czynności, zwykle wykonywanych już na zabitych zwierzętach. Kozaków-katów było czterech. Jakub Czetwertynka, wyżej wymieniony, stał na straży ich koni. Chociaż bramę od tej rzeźni kozacy zamknęli za sobą, dość jednak było w niej okien otworów i szpar, przez które można było łatwo zobaczyć co się działo wewnątrz. Pan Bóg chcąc zachować dla Swego sługi niezwykłą chwałę, tak złożył okoliczności, że nie brakowało świadków jego wytrwałości. Wielu bowiem było takich, zwłaszcza między młodzieżą, ciekawą wrażeń, którzy otoczyli rzeźnię i jużto przez okna, jużto przez szpary znajdujące się w budynku, patrzyli do wnętrza i podsłuchiwali słowa męczennika i jego oprawców Między innymi naocznymi świadkami był Samuel Szalka, Rusin-Unita, który później otrzymał święcenia kapłańskie i został proboszczem w Janowie. Ten schował się ze swym sługą w sąsiedniej wieży cerkiewnej, z której mógł wszystko widzieć i wiele słyszeć, co potem uroczyście pod przysięgą zeznał.
Również i my miejmy odwagę zbliżyć się myślą do tej okropnej sceny, aby się zbudować nieustraszonym męstwem cierpiącego wyznawcy naszej wiary świętej.
Skoro tylko rozłożono i przywiązano na stole św. Andrzeja, kozacy zaczęli naradzać się nad rodzajem mąk, które by mogły zwyciężyć okazywaną dotąd stałość we wierze. Postanowiono naprzód użyć ognia. W tym celu pozbierano porozrzucane tu i ówdzie trzaski i smolne patyki; kozacy rozpalili je i przykładali do boków, przypiekając ciało a zarazem wołając, aby porzucił wiarę Lachów, a przystąpił do ich wiary, a w takim razie zaprzestaną go męczyć. Na to odpowiedział im łagodnie św. Andrzej, że wiara katolicka rzymska jest niezbędnie potrzebna do zbawienia i dodał: „dlatego raczej wy się nawróćcie, bo w tych waszych błędach nie zbawicie się; czyńcie pokutę”.
Pobudziło to ich do większej zaciekłości. Widok jego tonsury poddał im myśl nowych męczarni. Rzekli więc do niego „Zaraz ci wytłumaczymy, co ty robisz w rzymskim kościele” i jeden kozak odezwał się do drugiego: „daj mi noża”, zrobił z drzewa drzazgi, chwycił go za rękę i przemówił tymi słowy: „Tymi rękoma mszę odprawiasz, my ci lepiej zrobimy” i wbili mu te drzazgi za paznokcie. Następnie wypowiadając słowa: „Ty rękoma swoimi odwracasz kartki ksiąg w kościele, my ci skórę odwrócimy”, i to mówiąc zdzierali mu skórę z rąk. – „Tak, jak się ubierasz w ornat, my cię lepiej ubierzemy”, i to powiedziawszy zdzierali na długość zeń skórę; a gdy tego dokonali, powiedzieli „masz małą tonsurę na głowie, my ci większą zrobimy”, i naciąwszy skórę na karku, zdzierali ją aż po oczy i znowu ją na powrót odwrócili.
W złości swojej schizmatycy wynaleźli dla kapłana łacińskiego tortury łączące świętokradztwo z barbarzyństwem. Te ręce, które otrzymały namaszczenia olejem św. i tylu schizmatyków pojednały z Bogiem, pomimo, że w części wierzchniej były już w Mogilnie odarte ze skóry, teraz uległy nowej świętokradzkiej przemianie. Barbarzyńcy odcięli palec wskazujący lewej ręki i pierwszą część obydwu pierwszych palców; ściągnęli skórę z dłoni prawej ręki, lecz lewą jeszcze bardziej męczono, bo wyrywano z niej mięśnie i zdzierano razem ze skórą.
Następnie odwrócono ciało Świętego twarzą do spodu i znowu przymocowano do rzeźnickiego stołu. Poczem zrobiono cięcia na skórze około łopatki i zdzierano ją kawałkami z całych pleców i z części ramion i zasypywano te nowe rany – jak zeznał jeden z świadków – plewą z orkiszu.
Czy rzeczywiście wszystko to robili kaci w tym celu, aby wykrawywać na ciele męczennika podobieństwo krwawego ornatu – jak jeden ze świadków zeznał – trudno osądzić myśli, kryjące się w duszach tych potwornych oprawców. Zresztą jakikolwiek mieli zamiar, faktem jest, że dopuścili się tych tortur, co i zeznania świadków i rany na martwym już ciele później okazały, a ich intencja, chociażby była inną, nie zmniejszyła boleści szlachetnego męczennika.
Nie budziły one nie tylko w kozakach żadnego zawstydzenia, że celu swego nie osiągnęli, jakby oszołomieni zapachem krwi widząc do jakiego stanu doprowadzili męczennika, wydawali okrzyki radości. Każdy sposób męczenia wywoływał nowy śmiech, nowe obelgi i drwiny. Wśród tych tortur zdawało się, że św. Andrzej podnosił kilka razy ku niebu swe ręce, odarte ze skóry i broczące krwią. Powiedział także kilka słów, które utrwaliły się w pamięci świadków i zeznali je pod przysięgą w informacyjnym procesie. „Moje drogie dzieci – odezwał się św. Andrzej do swych katów – co wy robicie? Oby Pan Bóg był z wami i z waszej złości dał wam wejść w samych siebie! Jezus! Maryja! bądźcie przy mnie! Oświećcie tych ciemnych Waszym światłem!... Jezus! Maryja! Panie, w ręce Twoje oddaję duszę moją!”. Prócz tych słów wypowiadał akty wiary, nadziei i miłości, i wyznawał, że chce żyć i umierać w jedności ze świętym Kościołem Bożym.
Proboszcz z Janowa, wezwany do złożenia świadectwa, zeznał pod przysięgą:
Gdy tam przybyłem i zająłem dom proboszczowski przed 26 laty, nie tylko ks. Szalka, kapłan z Janowa i ks. Tokarzewski, którzy już zmarli, lecz wielu innych, którzy z ukrycia przypatrywali się jego męczeństwu, opowiadali mi czasami, że podczas męczeństwa ciągle wołał do Boga, wyznanie składał wiary św., wzdychał, oddając się Bogu, i inne rozmaite afekty ku Bogu kierował i prawdziwie w wyznawaniu św. wiary ducha wyzionął... Od wielu słyszałem i cała ludność, z tego co widziała i słyszała o słudze Bożym, stale i wielokrotnie mi opowiadała, że przez cały czas swego męczeństwa wzywał imion Jezusa i Maryi.
Skoro jednak zdarzyła się sposobność, nawet teraz opanowywał św. Andrzeja zapał misjonarski, bo nie tylko przemawiał do swych katów, lecz i do innych świadków swych cierpień. Tak do jednego żyda, który z podziwem i przerażeniem patrzył na te katusze (jak to zeznał w r. 1711), odezwał się św. Andrzej: „Widzisz, że w sprawie mej wiary nic nie czuję! Dlaczegóż nie poznajesz swoich błędów i nie przyjmujesz tej prawdy, którą stwierdzam moim życiem?”. Jeżeli możemy wierzyć słowom tego świadka, mielibyśmy dowód, że nawet wśród mąk mężnie znoszonych nie zaprzestał okazywać swej apostolskiej gorliwości o dusz zbawienie.
Starzec Jakub Czetwertynka zapytany, co słyszał, z prostotą odpowiedział: „Słyszałem jego głos, gdy go męczyli kozacy w jednym domu w Janowie. On krzyczał: «Jezus! Maryja!»”. Zresztą inni świadkowie zeznali, że nie słyszeli innego wołania wychodzącego z jego ust, jak tylko modlitwy zwrócone do Pana Boga i do Świętych o pomoc dla siebie i nawrócenie dla swoich katów. Dodali, że jego modlitwy tym były żarliwsze, im okrutniejsze były męczarnie.
Ubrany w szkarłatny ornat ran – mówi stary rękopis – w którym każde źdźbło plewy, którą go obsypano, błyszczało jak brylant, kapłan ten byt gotów do złożenia ofiary. Podwajał gorące modlitwy za swych katów, podczas gdy oni podwajali uderzenia i męki. Po odcięciu mu nosa i uszu, odkroili mu wargi i zaczęli się naradzać, jak wyrwać mu język. Chodziło o to, jak zniszczyć najskuteczniejsze narzędzie katolickiego apostoła, organ, którym sługa Boży posługiwał się w głoszeniu prawdy i nawracaniu tylu dusz do wiary prawdziwej. Po długich naradach postanowiono użyć sposobu najokrutniejszego. Zadano mu szerokie cięcie w szyję i przez ten otwór wyrwano mu z gardła cały język z jego nasadą.
Prawdopodobnie już przedtem dokonano innej amputacji, która była dowodem bezwstydu schizmatyckich katów. Co więcej, wbito w lewy bok, w pobliżu serca, grube szydło rzeźnickie, które zrobiło okrągłą, głęboką ranę. Sprawozdanie ekspertów starannie opisuje tę nową ranę.
Barbarzyństwo kozaków, mimo tych znęcań się nad niewinną ofiarą, jeszcze się nie nasyciło. Zawieszono męczennika za nogi, a gdy wskutek skurczeń nerwowych ciało zaczęło się poruszać, szydzili zeń, mówiąc: „Patrzcie, jak Lach tańczy”.
Powolne morderstwo trwało długo, skoro jedni świadkowie mówili, że przeszło godzinę, a jeden ze świadków zeznawał, że trwało około dwu godzin. W każdym razie barbarzyńcy zostali zwyciężeni niewzruszoną stałością męczennika, bo ostatecznie porzucili swoją ofiarę i wyszli z rzeźni.
Kilka osób, zdjętych ciekawością, przyszło przypatrzeć się słudze Bożemu, walczącemu jeszcze ze śmiercią. Między nimi był Jan Klimczyk. Ten, gdy miał już lat 90, złożył zeznanie o stanie okropnym, w jakim widział świętego męczennika. Nie można dokładniej opisać tego stanu, jak grubymi słowami tego świadka: „Widziałem go, krew sączyła się z głowy, z jego rąk, z jego nóg, z całego ciała, jakby z wołu zabitego”.
Antoni, pułkownik kozaków, wizytując Janów i trupy leżące tu i ówdzie pomordowanych katolików, wszedł też do rzeźni. Zbadał ciało św. Andrzeja, a widząc, że jeszcze daje oznaki życia, rozkazał go dobić. Zadano mu wówczas dwa cięcia szablą w szyje, które położyły koniec jego cierpieniom. Dusza Świętego Apostoła pińszczyzny pragnęła niezawodnie od dawna zwinąć swój namiot ziemskiego pielgrzymowania i być z Jezusem. Teraz spełniły się te pragnienia, bo odłączyła się od ciała i uleciała ku niebu. Śmierć nastąpiła około godziny trzeciej popołudniu, dnia 16 maja 1657 r. w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego. W ten sposób dokonało się męczeństwo, być może najokrutniejsze, jakie kiedykolwiek ponieśli wyznawcy wiary, skoro św. Kongregacja Obrzędów nie wahała się powiedzieć: „Tam crudele vix, aut ne vix quidem in hac Sacra Congregatione propositum fuit simile martyrium”.

Po męczeństwie św. Andrzeja

Naoczni świadkowie zeznali, że zaraz po tej męczeńskiej śmierci św. Andrzeja okazała się na niebie jakaś dziwna światłość. Kozacy, być może sądząc, że to łuna jakiegoś ognia, wzniEcônego przez nadchodzące wojsko polskie, w popłochu opuścili Janów i jego okolice. Ciało męczennika, które esauł kozacki kazał wyrzucić na pole, leżało tam czas krótki, bo proboszcz janowski, Jan Zaleski zaraz po odejściu kozaków, przeniósł je z uszanowaniem do kościoła miejscowego, gdzie przybrane w kapłańskie szaty, spoczywało na katafalku całe dwa tygodnie, wystawione dla uczczenia przez lud pobożny, który ze wszystkich stron zaczął nadciągać. Pomimo tylu zadanych ran i letniej pory, święte zwłoki nie psuły się wcale, lecz przeciwnie, woń przyjemna od nich się rozchodziła. Rany wydawały się jakby świeże, całe ciało było giętkie, jakby żywe, Pan Bóg tymi cudownymi znakami świadczył o świętości umęczonego kapłana.
Z Pińska przybyli po drogocenne zwłoki dwaj kapłani Jezuici, którzy też je przeprowadzili z Janowa do grobów zakonnych w Pińsku. Cały ten pochód był jednym tryumfem świętego przy wejściu do miasta, ludność witała z zapałem relikwie „Apostoła Pińska”. Umieszczono je pod kościołem Towarzystwa Jezusowego wśród braci zakonnych.
Przeszło 40 lat spoczywały święte relikwie w zapomnieniu w podziemiach kościelnych. Dom XX. Jezuitów parę razy był spustoszony przez ogień i wojnę. Nikt nie myślał o jakimś wyszczególnieniu św. Andrzeja spomiędzy innych kapłanów, umęczonych za wiarę. Lecz samemu Bogu spodobało się rozsławić wiernego sługę pomiędzy ludźmi.
Roku 1702 w pińskim kolegium przełożonym był o. Marcin Godebski. Ten, pewnego wieczora zafrasowany troską o podtrzymanie podupadłego kolegium, położywszy się na spoczynek, w dalszym ciągu myślał, skądby jakąś pomoc znaleźć. Wtem staje przed nim jakiś nieznajomy jezuita, i zapytany, kto jest, odpowiada: „Ja jestem Andrzej Bobola, wasz brat, umęczony przez kozaków za wiarę. Szukajcie mojego ciała i odłączcie je od innych. Ja będę opiekunem waszego kolegium”. Dwa dni bracia zakonni napróżno szukali trumny św. Andrzeja, dopiero na trzecią noc objawił się znowu sam Święty jednemu z braci i dokładnie opisał, w którym miejscu jego ciało pod ziemią się znajduje. Według tej wskazówki rzeczywiście znaleziono ciało. Zwłoki były doskonale zachowane, chociaż ubranie na nich zbutwiało. Ubrano je na nowo i pochowano w widocznym miejscu.
Niejednokrotnie potem rewidowano ciało, aby zdać sprawę Ojcu Świętemu w Rzymie. Tak na przykład r. 1730 badała relikwie cała komisja, złożona z uczonych księży i zaprzysiężonych lekarzy. Okazało się, że ciało męczennika było zachowane w całości, rozumie się oprócz części poobcinanych podczas męczeństwa; że było ono miękkie i giętkie, prawie jak u żywego człowieka; krew zakrzepła, ale się nie zepsuła. Uznano zatem, że tylko cudem Bożym mogło się to ciało w takim stanie dochować przez 70 z górą lat.

Beatyfikacja

Cała Polska rozpoczęła starania o to, aby Ojciec Święty ogłosił męczennika błogosławionym. Pisali o to do Rzymu i królowie, i biskupi, i wielcy panowie, i sami jezuici. Z tego powodu zjeżdżały na miejsce kilka razy komisje i wzywały starych ludzi, którzy albo sami byli świadkami męczeństwa św. Andrzeja, jak np. ów Jakub Czetwertynka, który służył kozakom za przewodnika, albo też słyszeli opowiadania od naocznych świadków. Wszyscy ci świadkowie pod przysięgą składali swoje zeznania o wszystkim, co wiedzieli o świątobliwym życiu i śmierci męczeńskiej św. Boboli. Spisywano też cuda, które przy jego ciele lub za jego przyczyn się dokonywały.
Badania i dyskusje trwały tak aż do decydującego posiedzenia generalnego z udziałem samego papieża (26 XI 1754 r.). W wyniku obrad wydał Benedykt XIV dekret orzekający, że „męczeństwo i przyczyny męczeństwa Wiel. Sługi Bożego Andrzeja Boboli, kapłana i profesa Towarzystwa Jezusowego, są udowodnione” (9 II 1755 r.). W lipcu 1757 r. na prywatnym posiedzeniu Kongregacji Obrzędów zapadła jednak decyzja odłożenia sprawy cudów na 6 lat. Niestety, po śmierci Benedykta XIV (3 V 1758 r.) nastały czasy Klemensa XIII i Klemensa XIV, ciężkie dla Kościoła i Polski, a zwłaszcza Towarzystwa Jezusowego (kasata w 1773 r.). Dopiero po przywróceniu zakonu w r. 1820, na prośbę postulatora R. Brzozowskiego, występującego w Rzymie z ramienia Towarzystwa Jezusowego, Leon XII polecił Kongregacja Obrzędów wznowić proces beatyfikacyjny (dekret z 31 V 1826 r.). Pierwsze prace badawcze, ponownie przerwane śmiercią Leona XII (1829 r.) i Piusa VIII (30 XI 1830 r.), zostały uwieńczone uznaniem przez Grzegorza XVI za fakt cudowny zachowanie ciała Andrzeja (25 I 1835 r.). Pius IX po zapoznaniu się z całością sprawy i po ponownym zasięgnięciu opinii Kongregacji w sprawie cudów wydał 5 V 1853 r. dekret stwierdzający trzy uzdrowienia jako cudowne (nagłe i całkowite uleczenie z krwawej dyzenterii trzyletniej Katarzyny Brzozowskiej w r. 1724; uzdrowienie Marii Florkowskiej w r. 1730 z krwawej dyzenterii, połączonej z rozkładem jelit i puchliną wodną; uzdrowienie syna Jana Chmielnickiego ze szkorbutu i kołtuna). Na wniosek promotora wiary, A. Frattiniego, ojciec święty Pius IX wyraził zgodę na przyznanie Andrzejowi tytułu błogosławionego. Uroczysta beatyfikacja odbyła się dnia 30 X 1853 r.
Imponujące uroczystości beatyfikacyjne wzmogły kult Męczennika zarówno w Polsce, jak i na terenie Rzymu. W dużej mierze przyczyniły się do tego liczne życiorysy wydane z okazji beatyfikacji i ponadto nad wyraz okazałe przeniesienie ciała bł. Męczennika z Watykanu do kościoła al Gesu w maju 1924 r.
W Polsce, na terenie byłej Galicji, gdzie skupiali się jezuici, do ożywienia kultu w nowszych czasach przyczyniły się przede wszystkim uroczystości w r. 1907 związane z obchodami 250-lecia śmierci bł. Andrzeja. Wydarzeniem dużej miary dla Krakowa stało się uroczyste umieszczenie w r. 1920 w kościele Św. Barbary znacznej relikwii przywiezionej z Połocka przez ks. J. Rostworowskiego SI. W tym samym roku w Warszawie zarządzona (31 VII) przez A. kard. Kakowskiego nowenna modłów zakończyła się dnia 8 sierpnia olbrzymią procesją z relikwiami bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa.

Kanonizacja św. Andrzeja Boboli

Równocześnie zaczęto myśleć o kanonizacji nowego Błogosławionego. Na skutek jednak niesprzyjających warunków historycznych sprawa ta przez blisko 70 lat nie mogła dojść do głosu. Dopiero po wielkich zmianach wywołanych pierwszą wojną światową, a zwłaszcza od chwili, kiedy Achilles Ratti, były nuncjusz w Polsce, został papieżem, nadzieje i starania zaczęły stawać się realne. Pierwszym aktem był list biskupów polskich z dnia 28 VII 1920 r. do Benedykta XV z gorącą prośbą o kanonizację bł. Andrzeja Boboli. Wnet popłynęły do Stolicy Apostolskiej petycje innych dostojników duchownych i świeckich. Intensywna akcja rozszerzania kultu Błogosławionego z ośrodkiem w Krakowie przy Wydawnictwie Księży Jezuitów zmierzała do tego, by przez ożywienie czci błogosławionego Męczennika wyprosić dwa choćby cuda konieczne do kanonizacji. W krótkim stosunkowo czasie prace i zabiegi wydały pożądane owoce. W lipcu 1924 r. Pius XI podpisał dekret powołujący specjalną komisję w Rzymie dla sprawy bł. Andrzeja. W wielkiej liczbie (ok. 2000) nadzwyczajnych łask, przypisywanych pośrednictwu Błogosławionego, znalazły się dwa szczególne uzdrowienia, które po bardzo wnikliwych badaniach rzeczoznawców i po dyskusjach w Kongregacji Obrzędów zostały uznane za cudowne i jako takie zatwierdzone przez papieża (25 IV 1937 r.). (Nagłe i całkowite uzdrowienie Idy Kopeckiej z głębokich oparzelin spowodowanych promieniami Roentgena – 3 IX 1922 r. oraz uzdrowienie zakonnicy Alojzy Dobrzańskiej w Rzymie z rakowatego owrzodzenia trzustki – 30 XII 1933 r.). Na posiedzeniu generalnym (11 V 1937 r.) roztrząsano w obecności papieża pytanie, czy w takich warunkach można już przystąpić do kanonizacji. Odpowiedź była jednomyślna i twierdząca. Podobnie, lecz w formie już uroczystej wypowiedział się ojciec św. w kilka dni później (16 V). Następnego dnia zarządził papież tajne posiedzenie konsystorza, na którym wszyscy kardynałowie, po zapoznaniu się z przebiegiem sprawy, wypowiedzieli swe zdanie. Pozostało jeszcze posiedzenie konsystorza ostatnie, półpubliczne, na którym mieli się wypowiedzieć, oprócz kardynałów, wszyscy obecni w Rzymie patriarchowie, arcybiskupi, biskupa i prałaci niezależni. W tym celu zostały im przekazane akta sprawy kanonizacyjnej bł. Andrzeja. Papieski konsystorz półpubliczny odbył się prawie w rok później, dnia 31 III 1938 r. Po przemówieniu wstępnym i wysłuchaniu zgodnej opinii zgromadzonych dostojników Pius XI wyznaczył uroczystość kanonizacyjną na dzień 17 kwietnia 1938 r., w święto Zmartwychwstania Pańskiego. Kanonizacja, która odbyła się w oznaczonym dniu i według przepisanego ceremoniału, niebywałą swą okazałością zadziwiła samych nawet rzymian. Równocześnie ze św. Andrzejem Bobolą chwały świętych na ziemi dostąpili dwaj inni błogosławieni: Jan Leonardi (Włoch) i Salwator da Horta (Hiszpan).
Zakrojona na szeroką skalę akcja kultu w celu uproszenia za przyczyną bł. Andrzeja cudów koniecznych do kanonizacji osiągnęła swój wynik szczytowy w obchodach kanonizacyjnych (1938 r.), a w wyższym jeszcze stopniu w czasie (niezwykle uroczystego przewiezienia ciała Świętego z Rzymu do Polski. Wydane w związku z kanonizacją liczne życiorysy tak w Polsce, jak i w szeregu innych krajów rozsławiły imię naszego Świętego po całym świecie. Z okazji trzechsetnej rocznicy śmierci św. Andrzeja przypomniał go znów światu Pius XII osobną encykliką, skierowaną do biskupów całego Kościoła (16 V 1957 r.). Uroczyście uczczono tę rocznicę w Warszawie przy ul. Rakowieckiej, gdzie w kaplicy księży jezuitów spoczywa ciało Świętego, nowenną, w czasie której nabożeństwa, po większej części, odprawiali księża biskupi różnych diecezji, a kazania głosili przedstawiciele różnych zakonów.
W chwili obecnej istnieje w Polsce kilkadziesiąt kościołów i kaplic pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli. Dość liczne były również w ostatnich latach prośby, kierowane do prowincjała jezuitów w Warszawie o relikwie św. Patrona.

Dzieje relikwii

Odnalezione, jak już wspomniano, w nadzwyczajnych okolicznościach w Pińsku ciało św. Andrzeja dnia 19 IV 1702 r., oczyszczone z pyłu, przebrane w nowe szaty i przełożone do nowej trumny, spoczęło z powrotem w krypcie grobowej pod ołtarzem głównym kościoła Św. Stanisława na podwyższeniu w środku krypty. Na usilne prośby księżnej Katarzyny Wiśniowieckiej dnia 14 IX 1710 r. trumna została umieszczona w przyległym do kościoła składzie jako miejscu bardziej odpowiednim. Wkrótce potem jednak, w czasie pierwszego procesu informacyjnego, po stwierdzeniu przez komisję całkowitego zachowania ciała oraz po zmianie trumny, zniesiono relikwie do krypty pod zakrystią, sąsiadującej z kryptą wspólną (1712 r.). Nowej rewizji ciała oraz zmiany szat dokonał w r. 1719 bp Przebendowski z okazji nowego procesu. Bardzo dokładnemu badaniu poddali ciało Świętego lekarze-rzeczoznawcy, uczestniczący w komisji bpa Rupniewskiego (1730 r.). Szczegółowy opis raz jeszcze stwierdza doskonałe zachowanie ciała. Przy tej okazji ponownie zmieniono szaty. W celu ułatwienia dostępu licznie napływającym pielgrzymom otwarto w r. 1731 dojście z dziedzińca do krypty Męczennika, a w roku następnym wzniesiono nad nim dach. W okresie dalszych kilkudziesięciu lat, poza wzrostem kultu, źródła nie notują żadnych zmian. Po kasacie zakonu jezuitów w r. 1773 przez pierwsze dziesięciolecie na straży grobu św. Andrzeja pozostawali jeszcze nieliczni eks-jezuici. Od r. 1784 opiekę nad relikwiami wraz z kościołem Św. Stanisława przejęło duchowieństwo unickie. Korzystając z tej zmiany, unicki biskup piński J. Horbacki zarządził przełożenie ciała Męczennika do nowej trumny. Ani cześć Świętego, ani opieka nad jego ciałem nie uległy zmianie nawet wówczas, kiedy po drugim rozbiorze Polski (1793 r.) Katarzyna II zniosła unicką diecezję w Pińsku ti oddała kościół pojezuicki prawosławnym bazylianom. Kiedy jednak pokazało się, że nawet ludność prawosławna otwarcie oddaje cześć Słudze Bożemu, synod prawosławny polecił kryptę zamknąć, a ciało potajemnie zakopać. Krypta została wprawdzie zamknięta, ale ciało, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, pozostało nietknięte. Jezuici, zachowani przez Katarzynę II na Białej Rusi, na wieść o grożącym niebezpieczeństwie zdołali w grudniu 1807 r. uzyskać od cara Aleksandra I zgodę na przewiezienie relikwii z Pińska do Połocka. Generał zakonu, T. Brzozowski, wysłał w tym celu do Pińska ks. L. Rzewuskiego, który, po stwierdzeniu przez świadków tożsamości ciała, przewiózł je do Połocka dnia 29 I 1808 r. Następnego dnia biskup sufragan C. Odyniec, gorliwy czciciel Męczennika, sprawdził przywiezione dokumenty i dokonał kanonicznej rewizji ciała. Odtąd aż do r. 1830 święte szczątki pozostały bez zmian w krypcie jezuickiego kościoła pod ołtarzem Matki Boskiej Studenckiej. Po wydaleniu jezuitów z Rosji w r. 1820 opiekę nad relikwiami objęli księża pijarzy (1822–1830 r.), a kiedy i oni zostali usunięci z Połocka, ciało Męczennika przeniesiono (8 VI 1830 r.) do osobnej kaplicy dominikańskiego kościoła Św. Katarzyny. Tutaj, na żądanie Kongregacji Obrzędów, dominikanie połoccy sporządzili i wysłali do Rzymu dokument, stwierdzający, że ciało Męczennika w dalszym ciągu zachowuje się w dobrym stanie (23 X 1851 r.). W kilka lat później, dnia 26 VII 1857 r. arcybiskup mohylewski W. Żyliński odbył nową inspekcję kanoniczną, przy czym od ciała Błogosławionego odjął, w darze dla Piusa IX, część lewego ramienia. Dalszej rewizji kanonicznej, już po wydaleniu dominikanów z Połocka (1864 r.) i po przejęciu ich kościoła przez księży diecezjalnych, dokonał w r. 1895 bp sufragan mohylewski, P. A. Symon. Również i on wyjął do podziału na drobniejsze relikwie część kości kręgosłupa. Setną rocznicę przywiezienia ciała Błogosławionego z Pińska, staraniem, dziekana ks. L. Baranowskiego, obchodzono w Połocku bardzo uroczyście. Uzyskano przy tej okazji pozwolenie od Stolicy Apostolskiej dla diecezji mohylewskiej na odpust zupełny, mszę św. i pacierze kapłańskie w dniu 23 maja. Na skutek nieobecności arcybiskupa Cieplaka, następnie pożaru kościoła w r. 1912 i wreszcie wojny światowej projektowane wówczas na rok następny przełożenie relikwii do nowej metalowej trumny nie doszło do skutku. Tymczasem ciało Świętego zostało złożone na dębowym ołtarzu w nowo urządzonej kaplicy (1913 r.). Uroczyste przełożenie nastąpiło dopiero dnia 17 IX 1917 r. przy udziale abp. mohylewskiego, E. Roppa. Podczas oglądu ciała wyjęto trzy żebra na relikwie. Jedno z nich otrzymał dla kościoła Św. Barbary w Krakowie obecny na uroczystościach jako kaznodzieja ks. Jan Rostworowski SI 2 XI 1923 r. relikwie bł. Andrzeja spoczęły w kaplicy Św. Matyldy na Watykanie. Dnia 4 XII 1923 r. na polecenie papieża zebrała się komisja celem ustalenia tożsamości ciała. Wezwany został na ten dzień z Polski ks. Jan Rostworowski SI jako jedyny świadek, „który to ciało w Połocku nie tylko widział, ale przed włożeniem do nowej trumny dokładnie watą oczyścił”. Ks. Rostworowski opisał najpierw wygląd ciała, następnie trumna została otwarta i ciało zbadane. Ponieważ wszystkie dane były zgodne, a ponadto i część ramienia, przysłana w r. 1857 do Rzymu, pasowała jak najdokładniej do części pozostałej, nie ulegało wątpliwości, że ciało jest autentyczne. W kilka miesięcy później (18 V 1924 r.) Pius XI przekazał je kościołowi jezuitów al Gesu, gdzie pozostały, otoczone czcią rzymian, aż do r. 1938, w którym wróciły do Polski. W Polsce święte szczątki chciał posiadać zarówno Pińsk, jak i Wilno. Lecz ojciec św. Pius XI zadecydował, że mają spocząć w Warszawie, jako stolicy kraju, przy domu pisarzy księży jezuitów, którego tenże papież był fundatorem. Relikwie św. Andrzeja, umieszczone w srebrnym sarkofagu artystycznie wykonanym przez firmę Gontarczyka, opuściły uroczyście Rzym dnia 8 VI 1938 r. Następnie przez Jugosławię, Węgry, Czechosłowację, witane wszędzie przez tłumy wiernych, przybyły do Polski (11 VI) i, wędrując dalej przez Kraków, Katowice, Poznań, Łódź, zatrzymały się ostatecznie w Warszawie. Powitanie, jakie w tych pamiętnych dniach zgotowano Świętemu, przewyższyło chyba swą wielkością wszystkie inne manifestacje religijne w dotychczasowych dziejach Kościoła w Polsce.
W czasie oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 r., kiedy pociski bijące w dom i kaplicę przy ul. Rakowieckiej groziły całkowicie zniszczeniem, ks. A. Chrobak SI zorganizował 25 IX przeniesienie relikwii św. Andrzeja w bezpieczniejsze miejsce. Grupa złożona z 4 polskich lotników i ks. Chrobaka wyniosła drogie relikwie i nie zważając na Niemców już obecnych w najbliższym sąsiedztwie, nawołujących do zatrzymania się, zdołała dotrzeć do ul. Puławskiej, skąd już konnym wozem odbyła dalszą drogę na Stare Miasto. Ciało św. Andrzeja zostało złożone w jezuickim kościele Matki Boskiej Łaskawej przy ul. Świętojańskiej. W czasie tragicznych walk powstańczych na Starym Mieście odbył św. Andrzej nową wędrówkę. Wyniesiony dnia 17 VIII 1944 r. na ramionach żołnierskich z płonącego kościoła Matki Boskiej Łaskawej przybył do kościoła Św. Jacka. Umieszczono go najpierw w kościele górnym, a następnie w podziemiach, gdzie został później pogrzebany w ruinach zniszczonej przez Niemców świątyni.
Po wyparciu wojsk niemieckich ze stolicy wrócił św. Andrzej na Mokotów. Dnia 7 II 1945 r. księża A. Kisiel SI i S. Matyjasik, kapelan wojskowy, przy pomocy żołnierzy polskich 8 Dywizji Piechoty pod dowództwem kpt. H. Holska, prokuratora wojskowego, odnaleźli relikwie wraz z cudownym Chrystusem katedry warszawskiej i przenieśli je do kościoła Matki Boskiej przy ul. Długiej 15, skąd w godzinach wieczornych tego dnia został św. Andrzej przewieziony wojskowym wozem do domu księży jezuitów przy ul. Rakowieckiej 61 i złożony tymczasowo w jednym z pokoi na I piętrze. Przeniesienie do kaplicy publicznej nastąpiło po koniecznych remontach w maju tr. Ponieważ w czasie działań wojennych części szklane sarkofagu uległy uszkodzeniu, 25 III 1950 r., w obecności S. kard. Wyszyńskiego, prymasa Polski, oczyszczone ciało św. Męczennika przełożono do trumny dębowej, aby następnie po odnowieniu właściwego sarkofagu i przebraniu ciała w nowe szaty złożyć je z powrotem do trumny srebrnej. Przez cały ostatni okres (od 1945 r.) relikwie Świętego spoczywały nad ołtarzem głównym kaplicy. Od 31 VII 1952 r. odbierają należną sobie cześć pod mensą nowego marmurowego ołtarza, którego konsekracji dokonał w wymienionym dniu ks. kardynał prymas. Ω

Na artykuł o św. Andrzeju Boboli złożyły się fragmenty broszurki ks. Teofila Bzowskiego SI Bł. Andrzej Bobola męczennik Towarzystwa Jezusowego, wyd. Chyrów 1927, oraz artykułu ks. Jana Rosiaka SI, zamieszczonego w Hagiografii polskiej pod redakcją o. Romualda Gustawa OFM, Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań.
za: https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/365

Żywot świętego Jana Nepomucena, Męczennika.
(Żył około roku Pańskiego 1380).
W

Wśród wielkiego grona Męczenników świętych, którzy krwią wylaną zdali świadectwo o prawdzie nauki świętej katolickiej, wsławił się święty Jan Nepomucen tem, że wolał ofiarować życie za tajemnicę wyjawioną mu jako kapłanowi przy Spowiedzi świętej, aniżeliby tajemnicę tę miał zdradzić.
Pewne leciwe małżeństwo w Nepomuku, miejscowości położonej w Czechach, żyjące długi czas w bojaźni Boga, było bezdzietne. Ponieważ zaś małżonkowie ci gorąco sobie życzyli potomka, przeto błagali codziennie Najśw. Maryę Pannę, aby się za nimi wstawiła do Boga, iżby im dał tę pociechę. Ufność ich ku Najświętszej Pannie Pan Bóg wynagrodził i w roku 1340 urodził im się syn, któremu dali na imię Jan. Wkrótce po urodzeniu zachorowało dziecko śmiertelnie i znów wyprosili zdrowie u Boga; tak dwukrotnie podarowane dziecię postanowili poświęcić służbie Bożej. Z wielką troskliwością czuwali nad jego wychowaniem cnotliwem i bogobojnem, a chłopiec pełen zdolności rósł na ich pociechę, nabywając nauk z wszelką łatwością, a przytem przepędzając z własnego upodobania czas wolny tylko w kościele. Żadnego dnia nie opuścił Mszy świętej, a z największą chęcią zawsze do niej służył. Ukończywszy nauki, udał się na uniwersytet do Pragi, gdzie między czterema tysiącami studentów był pierwszym i niezadługo uzyskał godność doktora św. Teologii i prawa kościelnego. Większą zaś jeszcze sławę zyskał dla swej pokory, niewinności i nabożności w mieście, które odznaczało się wielkiem rozluźnieniem obyczajów.
Zostawszy kapłanem, sprawował przez lat kilka ważny urząd publicznego notaryusza Arcybiskupiego i to tak sumiennie, że niezadługo potem uzyskał godność kanonika przy kościele kolegiaty w Wyszehradzie, a następnie mianowany został generalnym Wikaryuszem Arcybiskupa praskiego.
Jednocześnie zasłynął jako mówca i duszpasterz, a nauki jego tak były głębokie i przejmujące, że na kazaniach jego zawsze kościoły bywały przepełnione, a wielu grzeszników bystremi swemi naukami i napomnieniami tak zdołał przeniknąć, że w pokucie żałowali za swe grzechy.
W kazaniach tych bez wszelkiej oględności wytykał błędy tak panom potężnym i bogaczom, jak i pospolitemu ludowi, bacząc tylko, kto grzesznik, a nie patrząc w jakim stanie żyje. Nauki jego były tak głębokie i trafne, że wielu wysoko wykształconych ludzi chętnie do niego chodziło do Spowiedzi świętej.
Przeto też król Wacław IV, mąż życia bardzo niemoralnego, dowiedziawszy się o tych sławnych kazaniach Jana, powołał go z ciekawości na czas Adwentowy w roku 1380 na kaznodzieję kościoła nadwornego. Jan kazaniami swemi w krótkim czasie tyle wpływu wywarł, że król nawet wszedł w siebie, zaniechał na pewien czas pijaństwa i innych niecnót, mianując Jana swoim jałmużnikiem nadwornym.
Ważny ten urząd dawał świętobliwemu kapłanowi sposobność do wywierania wielkiego wpływu; był on zarazem ucieczką nieszczęśliwych, opiekunem ubogich, sędzią pokoju dla powaśnionych i doradcą wszystkich, tak znakomitych i możnych, jako i prostaczków.
Królowa Zofia, druga żona Wacława, a córka Jana, księcia bawarskiego, piękna i młoda, a przytem bardzo pobożna, obrała go swoim spowiednikiem. Wybór ten spowodowała Opatrzność Boska, albowiem królowej potrzebny był tak święty i rozumny spowiednik, gdyż nieraz z powodu wielkich przykrości, jakich doznawała od niemoralnego króla małżonka, blizką była rozpaczy.
Podczas gdy królowa przy takim doradcy, jakim był święty Jan, stawała się coraz cnotliwszą, wpadał król w coraz większą przepaść niecnót i stawał się coraz okrutniejszym. Królowa zadawała sobie dużo starania, aby go zwrócić z tej pochyłej drogi, pościła zatem, modliła się i często się spowiadała. Te częste spowiedzi wzbudziły w umyśle króla podejrzenie, że małżonka jego jest wielką grzesznicą i jemu niewierną. W swej zuchwałości posunął się tak daleko, iż żądał od spowiednika ks. Jana, ażeby ten mu wyjawił grzechy, z jakich królowa tak często się spowiadała. Za otwartą odpowiedź i za zdradzenie tajemnicy spowiedzi przyrzekł król po królewsku go obdarzyć i dać mu wysoki urząd.
Oburzony takiem bezbożnem żądaniem króla, oświadczył mu Jan otwarcie, że jego żądanie sprzeciwia się przepisom Boskim i jest bluźnierstwem wobec Boga.
Król, nie nawykły do tego, aby mu w czemkolwiek stawiano opór, ukrył w sobie złość i nienawiść do spowiednika ks. Jana i czekał innej sposobności. Zdarzyło się, że kucharz na stół królewski dał zbyt twardego kapłona, który królowi nie smakował. Z powodu tego wpadł król w wielką złość, a kazawszy kucharza wsadzić na rożen, polecił lepiej go upiec, niż kucharz upiekł owego kapłona. Dworacy królewscy, znając dzikość króla, nie śmieli się odezwać, tylko ks. Jan ostro postępek ten skarcił. Król rozgniewany rozkazał przywołać kata i rozporządził, aby tenże Jana świętego wrzucił do więzienia.
Po trzech dniach pokazał się w więzieniu wysłannik króla, który ks. Janowi oświadczył, iż król uznaje, że się zbyt daleko posunął i prosi o przebaczenie, a zarazem wzywa go, aby ks. Jan przybył do stołu królewskiego. Po obiedzie uprowadził król Jana na bok i odezwał się do niego: „Nie będę miał spokoju dopóty, dopóki księże nie wyjawisz mi tego, z czego się żona moja przed tobą tak często spowiada. Wyjaw mi wszystko otwarcie a ja cię po królewsku obdarzę; jeżeli jednak mimo to wzbraniać się będziesz uczynienia zadość rozkazowi, to wiedz, że ciężko cię ukarzę.“ Jan oświadczył królowi, że powinien wiedzieć, iż tajemnica spowiedzi jest nienaruszalną i napominał go, aby tak grzesznych żądań wyrzekł się raz na zawsze.
Wtedy tyran, uniósłszy się gniewem niepohamowanym, kazał Jana porwać i wziąć na tortury: kazał go ogniem parzyć i biczować, a sam z ukontentowaniem przyglądał się tym katuszom.
Jan znosił one męki cierpliwie i tylko wyrazy: Jezus, Maryo! wymawiały usta jego po cichu, ale mimo to żądania króla nie wypełnił. Po niejakim czasie król kazał go od tortur uwolnić. Jan oddał się leczeniu ran, jakie mu owe tortury zadały, nikomu ich nie pokazując i zupełnie o nich zamilczał — blizny spostrzeżono zaś dopiero po jego śmierci na ciele. Wyleczywszy się z ran, zaczął znów pełnić obowiązki kapłańskie z dawną gorliwością i przykładnością. Jednocześnie, znając nieprzejednaną mściwość króla, przygotowywał się na śmierć. W ostatnią Niedzielę przed Wniebowstąpieniem Pańskiem, jakby proroczym duchem wiedziony, pożegnał się ze słuchaczami w kościele, wygłosił przytem, że niezadługo już go nie zobaczą, i że wkrótce niewiara i kacerstwo rozmnożą się w kraju. — Wszyscy temi słowy do głębi byli poruszeni.
Tymczasem król, w wierności, jaką Jan okazywał swemu Arcybiskupowi praskiemu, że nie pozwolił na zamianę Opactwa Benedyktynów w Kladrowie na Biskupstwo, którem miał być obdarzony jeden z pochlebców, znalazł powód zemsty nad znienawidzonym spowiednikiem królowej.
Wieczorem przed Wniebowstąpieniem Pańskiem powrócił był Jan z pielgrzymki, jaką odbył do Starych Bolesławic na uproszenie szczęśliwej godziny śmierci; zaledwie stanął w domu, zawezwany był do króla, 
który rozgniewany krzyczał: „Klecho, umrzesz, jeżeli mi zaraz nie wyjawisz, czego się żona moja przed tobą spowiada; przysięgam ci, że będziesz wodę chlipał, jeżeli zaraz nie usłuchasz.“ Jan nic nie odpowiedział na te słowa obraźliwe; król tedy zaraz kazał zawołać kata i wziąć go na tortury — a sam nawet dopomagał i wypalał mu gorącem żelazem głębokie rany, kopiąc go nogami. Jan milczał.
O godzinie 3 w nocy związano świętego Jana powrozami, zatkano mu usta i tak ubezwładnionego wzięli na rozkaz króla oprawcy i wrzucili w rzekę Mołdawę.
Król chciał zemsty dokonać w ciszy nocnej — tymczasem Bóg sprawił wielki cud, albowiem nad ciałem, które mimo bystrego prądu pływało na powierzchni wody, zajaśniały wieńcem liczne gwiazdy i z nocy zrobiły dzień, tak, że ludzie powstawali ze snu, nie umiejąc zrazu odgadnąć przyczyny — nawet królowa to spostrzegła i przybyła do króla, aby go zapytać, co to znaczy. Zbladłszy ze strachu i przerażenia, nie dał odpowiedzi, uciekł wkrótce potem z miasta i ukrył się w odludnem miejscu. Nad ranem tajemnica się wyjaśniła, lud zebrał się na moście a siepacze zeznali, co król kazał uczynić. Cała Praga wybiegła na miejsce cudu, uczczono ciało Świętego, wydobyto z wody i bez obawy przed gniewem króla pochowano z wielką uroczystością w Katedrze.
Czesi czczą odtąd świętego Jana jako Patrona kraju, a całe chrześcijaństwo wzywa jego pośrednictwa przeciwko oszczerstwu i czci go zarazem jako Patrona od klęsk powodzi, skąd znowu posągi stawiają mu zwykle na mostach.
W wojnie trzydziestoletniej 1620 roku dom austryacki pod opieką jego odniósł w okolicy Pragi świetne zwycięstwo nad nieprzyjacielem i od tego czasu szczególniej czci tego Świętego.
W roku 1719 otworzono uroczyście trumnę św. Jana, ciało zupełnie spróchniało, kości jednak były dobrze zachowane i z sobą złączone a język, jakby świeży i gdy go nacięto, płynęła krew z niego. W r. 1720 zaliczył go Papież Benedykt XIII w poczet Świętych Pańskich.
O tajemnicy Spowiedzi świętej.
Święty Jan znany jest w całem chrześcijaństwie, jako jedyny Męczennik za tajemnicę Spowiedzi św. Czyn ten w dziejach Kościoła świętego zapisany jako dowód, jak wiernie spowiednicy tajemnic im powierzonych dochowują i jak panujący, sędziowie i lud wogóle tajemnice te szanuje. — Kościół święty uczy: że spowiednik ma obowiązek życie nawet położyć w obronie tej tajemnicy. Duchowny słuchał spowiedzi w miejscu Boga, a czego dowie się w spowiedzi, dowie się nie jako człowiek, lecz jako zastępca Stwórcy. Że Bóg grzechów spowiadającego nie chce ujawnić, tylko utopić je w wiecznej niepamięci, przeto posługuje się duchownym, jako Jego zastępcą. Gdyby za to ksiądz nie zachował grzechów mu wyznanych w wiecznej tajemnicy, wykroczyłby przeciwko miłosierdziu Boskiemu. Katechizm nas uczy: „Spowiednik obowiązany jest do zupełnego milczenia pod najsroższą karą kościelną i zagrożeniem grzechu śmiertelnego.“ Obowiązek ten zachowania tajemnicy sięga tak daleko, że wobec spowiadającego się nie może pokazać ani miną, ani postępowaniem, ani jakimkolwiek znakiem, czego się dowiedział z jego spowiedzi a — pod żadnym warunkiem nie wolno mu mówić ani nawet z daleka napomykać, co mu jest wiadomem ze spowiedzi.
Jest to wielką pociechą i zaspokojeniem spowiadającego się, że jest przekonany, iż to, co wyjawił na spowiedzi, słyszał tylko Bóg uszami spowiednika, a ten spowiednik tylko dlatego słuchał tego tajemnego zwierzenia się grzesznika, aby mógł mu podać nauki moralne, wskazać drogę, jaką ma nadal kroczyć, by się od grzechu ustrzegł — a potem aby wiedział jaką mu zadać pokutę na zadosyćuczynienie za popełnione grzechy.
Z powyżej przytoczonych dowodów każdy grzesznik winien mieć przekonanie, że wyznając grzechy, nie wyznaje ich publicznie, i to upewnienie niechaj każdemu będzie zachętą do szczerej, otwartej spowiedzi.
Modlitwa.
Boże, któryś świętego Jana mężnem zachowaniem tajemnicy Sakramentalnej, Kościół Twój nową koroną męczeńską przyozdobić raczył, daj nam za jego wstawieniem się i przykładem, język strzedz pilnie i raczej wszelkie ponieść w tem życiu przykrości, aniżeli duszy naszej przez niewstrzemięźliwość w mowie przynieść szkodę. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
∗                    ∗
Oprócz tego obchodzi Kościół święty pamiątkę następujących Świętych Pańskich, zamieszczonych w rzymskiem martyrologium:
Dnia 16-go maja w Gubbio uroczystość św. Ubalda, Biskupa, sławnego cudami. — We Francyi śmierć męczeńska św. Akwilina i Wiktoryana. — W Auxerre męczeństwo św. Peregryna, pierwszego Biskupa tegoż miasta; przez Papieża św. Ksystusa posłany razem z wielu innymi klerykami do Francyi, miewał tamże z wielką gorliwością kazania, aż osięgnął jako Męczennik koronę wiecznej chwały. — W Uzala w Afryce pamiątka św. Feliksa i Gennadyusza, Męczenników. — W Palestynie uroczystość pamiątkowa św. Mnichów, zabitych przez saracenów w chwale męczeństwa św. Sabby. — W Persyi męczeństwo św. Audara, Biskupa z 7 Kapłanami, 9 Dyakonami i 7 Dziewicami; wszyscy pod królem Izdegerdem i po wielokrotnych męczarniach zostali chwalebnie ukoronowani. — W Pradze w Czechach uroczystość św. Jana Nepomucena, Kanonika kapituły metropolitalnej, który wszelkim zakusom, aby wyjawił tajemnicę Spowiedzi św., oparł się z wielką stanowczością. Za to wrzucono go do rzeki Mołdawy, i tym sposobem osięgnął palmę męczeństwa. — W Amiens we Francyi pamiątka św. Honorata, Biskupa. — Pod Le Mans pamiątka św. Domnolusa, Biskupa. — W Mirandoli w Aemilia uroczystość pamiątkowa św. Possydiusza, Biskupa z Calamy; był uczniem św. Augustyna i opisał także życie jego. — W Troyes uroczystość św. Fidolusa, Wyznawcy. — W Szkocyi pamiątka św. Brandanusa, Opata. — W Forli uroczystość św. Maksymy, Dziewicy, która świecąc blaskiem cnót weszła do Ojczyzny wiecznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz